poniedziałek, 30 maja 2016

„Embers” reż. Claire Carré – recenzja

Motyw antyutopijnego, postapokaliptycznego świata to znany schemat, po który kino chętnie sięga. Twórcy filmowi pokazują próby odbudowania zgliszcz zrujnowanego świata (zazwyczaj w wyniku wojny lub katastrofy) oraz resztek pozostałego przy życiu społeczeństwa. W tego typu produkcjach zazwyczaj nie brak wybuchów, brutalności i ponurych scenerii obrazujących zagładę, walki niedobitków ludzkości o przetrwanie – często z obcymi cywilizacjami lub robotami (w zależności od pomysłu). Temat dotkniętego zagładą świata zupełnie inaczej pokazała Claire Carré w polsko-francuskiej produkcji Embers
kadr z filmu „Embers”, reż. Claire Carré
    W filmie śledzimy kilka dziejących się równolegle historii. W pierwszej z nich para młodych ludzi budzi się w opuszczonym domu. Nie pamiętają, jak się tu znaleźli, co się wydarzyło, nie potrafią przypomnieć sobie nawet własnych imion. Kierując się intuicją, że łączy ich uczucie oraz faktem, iż oboje noszą identyczne bransoletki, zaczynają zachowywać się jak para. Bohaterem drugiej opowieści jest chłopiec samotnie błąkający się po opuszczonym mieście. Jest niemową, a jedyne, czego szuka, to opieka i troska kogoś dorosłego. Z początku opiekuje się nim przypadkowo poznany starszy człowiek, lecz wkrótce ginie on z rąk młodego i agresywnego mężczyzny, który przemocą zdobywa wszystko to, co potrzebne mu do przetrwania. Dziecko wyrusza zatem w drogę szukając nowego opiekuna i schronienia. Jedno i drugie znajduje u profesora mieszkającego poza miastem. Ostatnią bohaterką filmu jest dziewczyna, która wraz z ojcem żyje w podziemnym i nowoczesnym bunkrze. Tych wszystkich ludzi łączy jedno – żyją w świecie, w którym tajemnicza epidemia spowodowała masową utratę pamięci wśród ludzkości.
Embers to debiutancki obraz Claire Carré. Reżyserka pokazuje niedaleką przyszłość, w której świat został dotknięty neurologiczną epidemią. Ludzie zapominają całe swoje życie oraz pojedyncze wspomnienia – czasem z dnia na dzień, a czasem z minuty na minutę. Żyją chwilą, chłonąc i przeżywając wszystko na nowo, by zaraz zapomnieć o tym, czego doświadczyli – próbę gwałtu, bezinteresowną pomoc i troskę, pierwsze miłosne uniesienia z ukochaną osobą. Sam świat, w którym żyją, jest brudny, szary i ponury. Przestrzeń wypełniają opuszczone i zniszczone domy, place, parki, sklepy. Nawet, jeśli są w nich zgromadzeni ludzie, to i tak nie pamiętają, jak się tu znaleźli – bezdomni wędrujący, poruszający się bez celu i bez sensu. Kobieta i mężczyzna, których widz poznaje jako pierwszych bohaterów, od początku czują, że kiedyś byli sobie bliscy. Nadają sobie imiona (nie pamiętając własnych), spędzają czas próbując na nowo poznać się wzajemnie, a potem opuszczają bezpieczne schronienie i wyruszają w drogę. W nowym miejscu, tuż przed snem dziewczyna mówi ukochanemu, że ma przeczucie, iż rano znów zapomną, kim są i jak bardzo się kochają. Ta smutna i przygnębiająca wizja sprawdza się w stu procentach – następnego dnia wszystko zaczyna się w podobny sposób, jednak kochankowie niespodziewanie rozstają się. Utrata wspomnień jest ukazana w filmie nie tylko jako tragedia, ale też, paradoksalnie, coś zbawiennego – wspomniany wcześniej agresywny, młody mężczyzna zostaje napadnięty i brutalnie zgwałcony, a parę chwil później zapomina o całym zdarzeniu. Tajemniczy, neurologiczny wirus atakuje wszystkich mieszkańców Ziemi bez wyjątków – nie oszczędza nawet Mirandy, która wraz z ojcem ukrywa się w nowoczesnym bunkrze. Oboje dbają o swoją sprawność fizyczną (codziennie trenują różne sporty, w dodatku Miranda gra na wiolonczeli – scena z jej koncertem granym przed ojcem jest wzruszająca) oraz umysłową – mężczyzna rozmawia z córką w wielu językach, a dzięki technologii sprawdzają także swój stan pamięci. Mimo tych dogodności dziewczyna chce wyjść na zewnątrz, aby szukać matki, czemu przeciwny jest jej ojciec, obawiający się epidemii. Tymczasem tajemnicza choroba dotyka także i Mirandę.
Choć film Carré jest w dużej mierze gorzki i pełen melancholii, to nie brak w nim pozytywów. Osierocony chłopiec znajduje schronienie u profesora mieszkającego w okolicach lasu, który czytając mnóstwo książek i konstruując drobne wynalazki w ten sposób stara się nie utracić wspomnień. Choć początkowo darzy samotne dziecko nieufnością, z czasem ich relacja nabiera niemalże rodzicielskiego charakteru. Podobnie jest z Mirandą, która traktuje nowoczesny bunkier jak więzienie i rozpaczliwie pragnie się z niego wydostać, nie bacząc na panujący poza nim wirus. Gdy dziewczyna ucieka i wychodzi w nieznany, nieprzyjemny świat, widz mimo wszystko jej kibicuje.
Muszę przyznać, że to jeden z najciekawszych filmów, jakie dane mi było obejrzeć w ostatnim czasie. Oryginalna i sprawnie opowiedziana historia, zagrana przez dobrych aktorów, która jest nie tylko jedną z wizji niedalekiej przyszłości, ale też opowieścią o ulotności chwili i pielęgnowaniu wspomnień. To nostalgiczny i smutny obraz, w którym mimo wszystko pojawia się jakieś światełko. Szczerze polecam. 

2 komentarze:

  1. Przyznam się szczerze, że gdyby nie fakt, że generalnie pałam awersją do ekranizacji... Albo dobra, źle ujęte - po prostu najczęściej zasypiam oglądając filmy (:D), to aż bym się skusiła.
    Pozdrawiam,
    Chaotyczna A.

    http://chaosmysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak zachęcająco napisana recenzja, że mam ochotę obejrzeć ten film.

    OdpowiedzUsuń