Kiedy raz spotkasz kogoś, przed kim możesz
totalnie się obnażyć uczuciowo i fizycznie, a coś pójdzie nie tak, wtedy trudno
jest się otworzyć na coś nowego.
Przeżywasz miłości małe i duże. Wzdychasz do filmowych i muzycznych idoli, kolegów z klasy, sąsiadów z podwórka. W zależności od tego, na jakim etapie dorastania jesteś, każde zauroczenie przeżywasz równie mocno. Bywa różnie – pierwsze miłości, pierwsze pocałunki, pierwsze rozstania i dramaty.
Poznajesz wielu
ludzi, którzy przychodzą i odchodzą, budujesz z nimi różne relacje na różnych
poziomach. Następuje w końcu moment, gdy spotykasz na swojej drodze kolejnego
człowieka – z pozoru jednego z wielu, a tymczasem jest to coś o wiele bardziej
znaczącego. Albo dociera to do Ciebie od razu, albo z czasem. Jedno wiesz na
pewno – to właśnie ta osoba, z którą łączy Cię coś wyjątkowego, pasujecie do
siebie jak przysłowiowe połówki jabłka, jesteście jak symbol harmonii i
jedności. Wszystko z tym kimś jest lepsze – rozmowy, spacery, milczenie. Z tym
kimś czas mija lepiej i przyjemniej, chcesz, aby się zatrzymał i żeby te chwile
trwały wiecznie.
Podajesz siebie na tacy, bez wstydu, obnażasz się ze
swoich słabości, jesteś całkiem bezbronna, emocjonalnie i fizycznie. Przy tej
osobie możesz pokazać prawdziwą siebie, bez zakładanych na co dzień masek, bez
udawania kogoś, kim nie jesteś, otwierasz się przed nim, jak przed nikim
wcześniej. W zamian dostajesz obojętność, kopa w dupę i ani spierdalaj, ani
przepraszam, ani dziękuję. I na chuja to wszystko było, to rozbieranie do
emocjonalnej nagości, to otwieranie się i wpuszczanie kogoś do siebie, ta
bliskość i zazębianie się z kimś, to budowanie zaufania. Pozostaje odrzucenie,
rozczarowanie, ból i rana tak głęboka, że nikt jej nie załata, nawet Ty sama. I
ciągle siedzi Ci to w głowie, i nie ma chwili, żebyś o tym nie myślała, choć
nie dajesz nic po sobie poznać, uśmiechasz się, rozmawiasz normalnie z ludźmi i
zachowujesz jakby nic się stało. Za to w samotności i po nocach zagryzasz wargi do krwi i
zaciskasz pięści, bo miotasz się pomiędzy wspomnieniami i myślami. Chcesz
krzyczeć, wrzeszczeć, wyć, rozpierdala Cię od środka. Nie ma z Ciebie nic,
rozpadłaś się na części, na proch, na mikroby. I postanawiasz sobie, że już
więcej nikomu nie zaufasz, że nie masz już sił na kolejne odrzucenie i
rozczarowanie, bo nie znajdzie się ktoś, kto będzie idealnie pasował ani wart
tego, żebyś się otworzyła tak bardzo, jak wcześniej, no nie ma, kurwa, opcji.
Znów spotykasz na swojej drodze ludzi, nawiązujesz relacje, próbujesz na nowo budować zaufanie do drugiego człowieka. Mimo tego, co siedzi Ci w głowie, zgadzasz się za miłe rozmowy, spacery czy cząstki fizyczności. W końcu każdy potrzebuje się przytulić czy pocałować, z czystej fizycznej potrzeby i niczego więcej. Ale nie pozwalasz nikomu ani sobie na nic poza tym, budujesz wokół siebie skorupę, do której nikogo nie wpuszczasz. Żyjesz dalej, ale masz świadomość, że już nigdy nikomu nie zaufasz, nie wpuścisz do siebie, przed nikim tak się nie obnażysz.
"I na chuja to wszystko było, to rozbieranie do emocjonalnej nagości" - zakochałam się w tym zdaniu :*
OdpowiedzUsuń"Za to w samotności i po nocach zagryzasz wargi do krwi i zaciskasz pięści, bo miotasz się pomiędzy wspomnieniami i myślami." - nic dodać, nic ująć. W zasadzie cały Twój tekst pełen jest emocji. Nie wiem, co powinnam powiedzieć, ale wiem, na czym polega takie odczucie. Kiedy już raz obnaży się emocjonalnie, a to wszystko zostanie roztrzaskane w drobny mak, to później trudno jest się otworzyć ponownie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://chaosmysli.blogspot.com