Suzanne Collins Igrzyska śmierci, tłumaczenie:
Małgorzata Hesko-Kołodzińska/Piotr Budkiewicz,
tytuł oryginału: The Hunger Games, stron 352,
Wydawnictwo Media Rodzina, 2012
|
„Igrzyska Śmierci” to historia Katniss Everdeen,
szesnastoletniej mieszkanki jednego z najbiedniejszych dystryktów nowego
państwa Panem, utworzonego na dawnych ruinach Ameryki Północnej. Okrutne władze
stolicy zwanej Kapitolem co roku zmuszają poddanych do płacenia strasznej
daniny – każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę pomiędzy dwunastym
a osiemnastym rokiem życia, by mogli wziąć udział w Głodowych Igrzyskach,
turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo w telewizji. Po tym, jak
siostra Katniss zostaje wybrana, dziewczyna zgłasza się na ochotnika i tym
samym staje się reprezentantką Dystryktu Dwunastego. Od tej chwili jej życie
wywraca się do góry nogami.
Książka jest po prostu świetna. Narratorką jest sama Katniss,
więc całą akcję fabuły śledzimy jej oczami. Choć nie za bardzo przepadam za tym
typem narracji (paradoksalnie, gdy zaczynałam moją przygodę z pisaniem, sama
często z niego korzystałam), jednak nie przeszkadzało mi to specjalnie. Owszem,
narracja pierwszoosobowa sprowadza obserwację zdarzeń wyłącznie do punktu
widzenia głównego bohatera, jednak umiejętnie poprowadzona i napisana nie nudzi
czytelnika. Od razu nasuwa mi się tutaj skojarzenie ze „Zmierzchem”, gdzie mamy
do czynienia z tą samą sytuacją – tyle, że mnie styl Belli Swan nudził i
irytował, zaś styl Katniss – absolutnie nie.
Dobra, wróćmy do „Igrzysk”. Jak już wspomniałam, książka
bardzo mi się podoba. Wciąga już od pierwszych stron i opisów życia w okrutnych
realiach państwa Panem, w którym blichtr i luksusy Kapitolu przeplatają się z
nędzą i biedą panującą w Złożysku. Nasza bohaterka radzi sobie całkiem dobrze w
obu tych światach (osobiście rozbroiły mnie momenty ‘stylizacji’ do Igrzysk
oraz wylewająca się z tego sztuczność, kojarząca mi się ze współczesną
telewizją i komercyjnym chłamem, który nam narzuca). Niepokorna i wojownicza
Katniss daje się polubić, podobnie jak Peeta, również mieszkaniec Złożyska, jej
sprzymierzeniec i wróg zarazem. Oboje bardzo przypadli mi do gustu. Ich wspólna
walka o przetrwanie w dziczy, starcia z żądnymi krwi i zwycięstwa
przeciwnikami, którzy są przecież młodymi ludźmi zmuszonymi do zabijania swoich
rówieśników – wszystko to jest napisane bardzo dobrym językiem i sprawia, że
wprost nie można oderwać się od powieści. Katniss oczywiście bardziej zapada w
pamięć; rzadko kiedy zdarza się, że dziewczyna zostaje przedstawiona jako niezależna
wojowniczka i zaradna głowa rodziny, dbająca o chorą matkę i siostrę po śmierci
ojca. Chyba tylko jedna rzecz w „Igrzyskach” mi się nie podobała, a mianowicie
zakończenie. Chociaż nie – nie samo zakończenie, a raczej motyw na zasadzie
‘para zakochanych musi przeżyć’. Nie lubię czegoś takiego, ale tutaj było to
raczej nieuniknione.
Przeczytałam „Igrzyska Śmierci” jednym tchem. Teraz czas na
kolejne tomy trylogii oraz ich ekranizacje, które – mam nadzieję – okażą się
równie porywające. Z czystym sumieniem polecam. Również jako przestrogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz