niedziela, 14 września 2014

Stieg Larsson „Zamek z piasku, który runął” – recenzja




Stieg Larsson Zamek z piasku, który runął, tłumaczenie: 
Alicja Rosenau, tytuł oryginału: Luftslottet som 
sprängdes, stron 784, Wydawnictwo Czarna Owca, 2009
Dziś recenzja ostatniej już części trylogii kryminalnej Larssona – serii, którą ubóstwiam, kocham i do której zawsze będę wracać. Wielka szkoda, że szwedzki dziennikarz nic więcej nie stworzy, naprawdę. Literatura cierpi na brak twórców takich jak on.
Akcja fabuły „Zamku z piasku, który runął” rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym urywa się drugi tom, czyli „Dziewczyna, która igrała z ogniem”. Po krwawej konfrontacji z ojcem Lisbeth w bardzo ciężkim stanie trafia do szpitala. Tylko dzięki szybkiej interwencji Mikaela, który w ostatniej chwili dotarł na miejsce pobytu Zali, udaje jej się przeżyć. Media i policja szykują się do procesu sławnej psychopatycznej morderczyni. Tymczasem Mikael, pewien niewinności swojej przyjaciółki, postanawia wykorzystać zdobyte informacje i tym samym ujawnić państwowy spisek dotyczący Lisbeth i Zali. Zdaje sobie sprawę, że wstrząśnie tym całym krajem, jednak nie cofnie się przed niczym. Tymczasem służby specjalne chroniące Zalachenkę starają się przeszkodzić Mikaelowi oraz redakcji „Millennium” i nie wahają się użyć ku temu wszelkich dostępnych im środków.
To już ostatni, liczący sobie prawie 800 stron tom słynnej kryminalnej trylogii, i równie dobry jak jego poprzednicy. Tym razem gatunkowo jest to bardziej thriller polityczny aniżeli kryminał – poznajemy struktury i tajemnice szwedzkich służb bezpieczeństwa. Wszystko opisane zostało z niezwykłą precyzją i dokładnością, co tworzy miejscami niepotrzebne dłużyzny. Jako że osobiście nie przepadam za polityką, przydługawe polityczne wywody doprowadzały mnie do szału i przyznaję się bez bicia, że większość po prostu pominęłam. Za to proces Lisbeth Salander – majstersztyk, mój ulubiony fragment. Akcja powieści rozwija się w moim odczuciu nieco wolniej niż w poprzednich częściach, ale książka nic na tym nie traci. Larsson świetnie manipuluje fabułą, niejednokrotnie wprowadzając czytelnika w zdumienie, gdy nie wszystko okazuje się takie, jakie być powinno. Jedyną rzeczą, jaka może odrzucić większość odbiorców, jest szczęśliwe zakończenie – złoczyńcy zostają ukarani, dobro zwycięża. Słowem, nieco schematycznie i mało zaskakująco.
Pomimo kilku wad, „Zamek z piasku, który runął” to obowiązkowa pozycja dla każdego fana kryminału oraz literatury skandynawskiej. Polecam ją z czystym sumieniem i lojalnie ostrzegam – dla trylogii Larssona zarwiecie niejedną noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz