Andrzej Ziemiański Achaja, stron 624, Wydawnictwo Fabryka Słów, 2002 źródło zdjęcia: <klik> |
Fantastyka to zdecydowanie mój ulubiony gatunek literacki i filmowy. Ba,
nawet w anime staram się szukać dobrego, „rasowego” fantasy. Nie wszystko
jednak fantasy, co ma w sobie miecz i magię – o czym boleśnie się przekonałam,
biorąc się za lekturę „Achai” Andrzeja Ziemiańskiego.
W powieści przedstawiane są
równolegle trzy wątki. Wątek pierwszy: tytułowa Achaja to piętnastoletnia córka
Wielkiego Księcia królestwa Troy, Archentara. Wskutek pałacowych intryg
dziewczyna zostaje odsunięta z kolejki do tronu i wysłana do wojska w celu
odbycia służby (później jest tylko gorzej). W drugim wątku poznajemy
świątynnego skrybę Zaana, który znudzony swoim dotychczasowym życiem dołącza do
„błędnego” rycerza Siriusa i wraz z nim wyrusza dokonywać kradzieży i rozbojów, by w końcu przy użyciu podstępu piąć się coraz wyżej ku władzy.
Trzecim i ostatnim wątkiem jest historia maga Mereditha. Czarodziej ten wędruje
od wioski do wioski, pomagając żyjącym tam ludziom. Wszystko zmienia się, gdy
pewnego dnia odwiedza go jeden z Bogów i zleca mu skomplikowane i wymagające
zadanie. Wystawia to na próbę nie tylko moce czarodzieja, ale również jego wiarę i wyznawane przez niego wartości.
Bolało. Uwierzcie mi.
Powieść „Achaja” to ciężki orzech do
zgryzienia. Niby dobrze i ciekawie wykreowany świat, niby wyraziści
bohaterowie, niby oryginalna fabuła, niby fantastyka… No właśnie, coś dużo tych
„niby”. Nie wiem nawet, od czego zacząć, żeby ta recenzja trzymała się
przysłowiowej kupy.
Zacznę może od świata przedstawionego. Mamy tu królestwo Troy, które
toczy wieczną wojnę z sąsiednimi państwami. Władcą Troy jest bezimienny (nie
dane jest nam poznać jego imię) król, zaś królestwo podzielone jest na siedem
odrębnych frakcji rządzonych przez Wielkich Książąt. Struktura i sposób
rządzenia państwem wydaje się być – delikatnie mówiąc – zagmatwany dla
czytelnika, ponieważ autor w jednym rozdziale potrafi nieźle namieszać,
wprowadzając całkiem odmienne informacje zdanie po zdaniu. Czy to ma sens? No
nie bardzo, bo to wszystko po prostu gdzieś się gubi i w gruncie rzeczy
powieści brak logiki. Drugą rażącą rzeczą w „Achai” są wszechobecne wulgaryzmy.
Nie to, żeby coś do nich miała, bo sama nieraz siarczyście zaklnę, ale non-stop
powtarzające się w książce kurwy, chuje, pieprzenie są naprawdę nużące. Nie
mówiąc już o odmianie wyrazu ‘dupa’ na wszelkie możliwe sposoby. Co do warstwy
językowej powieści… Momentami gramatyka tekstu woła o pomstę do nieba.
Oprócz nadmiernego epatowania wulgaryzmami jeszcze jednej rzeczy nie
znoszę w męskiej literaturze – traktowania kobiet przedmiotowo. Ja rozumiem, że
faceci tak mają i że tylko jedno im w głowach, ale to nie jest żadnym
wytłumaczeniem tego, aby niemal w każdym rozdziale ‘niby przypadkiem’ (bo tak
wyszło w toku fabuły, rzecz jasna) napisać o cyckach, tyłkach i ruchaniu.
Pisanie o kobietach jak o klaczach, ciągłe podkreślanie ich krągłości oraz
nawiązania do seksu robią się nudne i niesmaczne już w 15-tym rozdziale, przy
scenie tortur Achai (gratuluję kreatywności). A książka ma ponad sześćset
stron.
Znajdzie się tu jeszcze kilka innych perełek – mieszanie biologii z magią
(fragment o przemianie w mrówkę), dużo ględzenia bohaterów i ich idiotyczne
zachowania, a nawet zdarzyło się dość oczywiste nawiązanie do „Wiedźmina”
Sapkowskiego w postaci Siriusa, a konkretniej w pierwszej scenie, w której się
on pojawia. Nie mam pytań.
Reasumując, „Achaja” byłaby całkiem niezłym kawałkiem fantasy (bo
potencjał jest spory), gdyby nie cała masa błędów i niedociągnięć. Powieść jest
napisana z pomysłem, lecz kompletnie niedopracowana. Miłośnicy fantastyki,
tacy jak ja, mogą się sporo rozczarować.
Wbrew temu, co głosi napis na tylnej okładce wydania, które wpadło mi w ręce,
nie jest to książka, którą zawsze chciałam przeczytać. „Achaja” jest częścią
trylogii – ja jednak nie skuszę się na kolejne tomy.
Bardzo bym chciał wreszcie przeczytać "Achaję" - szkoda, że Tobie się nie spodobała :)
OdpowiedzUsuń