Katarzyna Berenika Miszczuk Wilk, stron 296, Wydawnictwo Muza, 2006 źródło zdjęcia: <klik> |
Od czasu ukazania się „Zmierzchu” nastolatki pokochały romantyczne
historie o istotach rodem z koszmarów oraz zakochanych w nich śmiertelniczkach.
Jednak zanim Stephenie Meyer opublikowała swoje „dzieło”, na polskim rynku ktoś
już próbował zająć się taką tematyką. Mowa o Katarzynie Berenice Miszczuk,
która – wówczas będąc maturzystką – wydała romantyczne horror-story pt. „Wilk”.
Teraz autorka może pochwalić się dużą popularnością i większym dorobkiem, ja
jednak wzięłam na warsztat jej pierwszą książkę, chcąc się dowiedzieć, o co ten
cały hałas.
Jeśli idzie o fabułę powieści, to przedstawia się ona następująco:
16-letnia Margo przeprowadza się wraz z rodzicami z Nowego Jorku do
prowincjonalnego miasteczka o osobliwej nazwie Wolftown. Od czasu przyjazdu
dręczą ją dziwne koszmary, w których ucieka przez ciemny las przed tajemniczym
prześladowcą. Jakby tego było mało, miasteczko otacza zamieszkała przez wyjące
wilki złowroga puszcza, co dodatkowo przeraża dziewczynę. W nowej szkole Margo
poznaje lekko zwariowaną Francuzkę Ivette oraz zamkniętego w sobie outsidera
Maksa, należącego do grupy metalowców. Wkrótce sny Margo się spełniają, a ona
sama poznaje tajemnicę, którą Max i jego znajomi skrywają od lat. Miasteczko
Wolftown również ma swój mroczny sekret…
Przyznam szczerze, iż już od dawna miałam chrapkę na twórczość panny Miszczuk.
Zatem gdy tylko wpadł mi w ręce „Wilk”, od razu zabrałam się do czytania. Moje wrażenia
po skończonej lekturze nie były ani dobre, ani złe – nie mogłam się określić. Już
wyjaśniam, czemu.
Historia opisana w książce jest boleśnie przewidywalna (no, może poza
końcówką). Przeprowadzka z centrum wielkiego miasta do miasteczka-dziury, nowa
szkoła, nowi znajomi, przystojny outsider plus mroczna tajemnica. Och i ach,
skąd my to znamy. Schemat powielany tak często, że aż do przysłowiowego „porzygu”.
Jest to jednak w pewien sposób zrozumiałe, gdyż Miszczuk napisała tę książkę w
wieku piętnastu lat. Ot, nastolatka pisząca o nastolatce – znam to doskonale, ponieważ
w tym wieku sama tworzyłam teksty w bardzo podobnej stylistyce. Różnica między
mną a panną Miszczuk polega na tym, że ona swoje książki wydała, zaś ja swoją
pisaninę porzuciłam i okazyjnie do niej wracam – głównie po to, żeby się pośmiać.
Dobra, dość o mnie, wracamy do recenzji.
Jak to zwykle bywa z nastolatkami próbującymi swoich sił w pisaniu,
również i w tym przypadku nie obyło się bez błędów i wpadek. Styl pisarki jest
lekki i zgrabny, zalatujący banałem. Tym, co niezmiennie irytowało mnie przez
całą lekturę, były wzmocnione wykrzyknienia (!!!), infantylne wstawki i
nieustanne powtórzenia – korekta tekstu niezbyt się udała. Bohaterowie są do
bólu przewidywalni i sztampowi, ich zachowanie niekiedy nielogiczne i po prostu
głupie. Jak już wcześniej wspomniałam, fabuła nie należy do specjalnie
wyszukanych. Z wyjątkiem ostatnich scen w tajemniczym Instytucie, mało jest tu elementów
zaskoczenia.
Podsumowując, sam pomysł na „Wilka” nie jest zły, natomiast jego
wykonanie jest po prostu niedopracowane. No, ale nie ma się czemu dziwić, skoro
autorka miała zaledwie kilkanaście lat, tworząc ten tekst. Mimo tych wad
powieść czyta się szybko i muszę przyznać, że po prostu mi się spodobała. Bo chociaż
nie należy do specjalnie wyszukanych pod względem fabuły czy stylistyki, to
jednak jest w niej coś takiego, co pozwala dostrzec drzemiący w Katarzynie Berenice
Miszczuk potencjał. Z pewnością sięgnę po kolejne książki jej autorstwa. A do
lektury „Wilka” – zachęcam.
Dobrze wspominam "Wilka" :)
OdpowiedzUsuń