niedziela, 19 kwietnia 2015

Katarzyna Berenika Miszczuk „Wilk” – recenzja



Katarzyna Berenika Miszczuk Wilk, stron 296,
Wydawnictwo Muza, 2006
źródło zdjęcia: <klik>
Od czasu ukazania się „Zmierzchu” nastolatki pokochały romantyczne historie o istotach rodem z koszmarów oraz zakochanych w nich śmiertelniczkach. Jednak zanim Stephenie Meyer opublikowała swoje „dzieło”, na polskim rynku ktoś już próbował zająć się taką tematyką. Mowa o Katarzynie Berenice Miszczuk, która – wówczas będąc maturzystką – wydała romantyczne horror-story pt. „Wilk”. Teraz autorka może pochwalić się dużą popularnością i większym dorobkiem, ja jednak wzięłam na warsztat jej pierwszą książkę, chcąc się dowiedzieć, o co ten cały hałas.
Jeśli idzie o fabułę powieści, to przedstawia się ona następująco: 16-letnia Margo przeprowadza się wraz z rodzicami z Nowego Jorku do prowincjonalnego miasteczka o osobliwej nazwie Wolftown. Od czasu przyjazdu dręczą ją dziwne koszmary, w których ucieka przez ciemny las przed tajemniczym prześladowcą. Jakby tego było mało, miasteczko otacza zamieszkała przez wyjące wilki złowroga puszcza, co dodatkowo przeraża dziewczynę. W nowej szkole Margo poznaje lekko zwariowaną Francuzkę Ivette oraz zamkniętego w sobie outsidera Maksa, należącego do grupy metalowców. Wkrótce sny Margo się spełniają, a ona sama poznaje tajemnicę, którą Max i jego znajomi skrywają od lat. Miasteczko Wolftown również ma swój mroczny sekret…
Przyznam szczerze, iż już od dawna miałam chrapkę na twórczość panny Miszczuk. Zatem gdy tylko wpadł mi w ręce „Wilk”, od razu zabrałam się do czytania. Moje wrażenia po skończonej lekturze nie były ani dobre, ani złe – nie mogłam się określić. Już wyjaśniam, czemu.
Historia opisana w książce jest boleśnie przewidywalna (no, może poza końcówką). Przeprowadzka z centrum wielkiego miasta do miasteczka-dziury, nowa szkoła, nowi znajomi, przystojny outsider plus mroczna tajemnica. Och i ach, skąd my to znamy. Schemat powielany tak często, że aż do przysłowiowego „porzygu”. Jest to jednak w pewien sposób zrozumiałe, gdyż Miszczuk napisała tę książkę w wieku piętnastu lat. Ot, nastolatka pisząca o nastolatce – znam to doskonale, ponieważ w tym wieku sama tworzyłam teksty w bardzo podobnej stylistyce. Różnica między mną a panną Miszczuk polega na tym, że ona swoje książki wydała, zaś ja swoją pisaninę porzuciłam i okazyjnie do niej wracam – głównie po to, żeby się pośmiać. Dobra, dość o mnie, wracamy do recenzji.
Jak to zwykle bywa z nastolatkami próbującymi swoich sił w pisaniu, również i w tym przypadku nie obyło się bez błędów i wpadek. Styl pisarki jest lekki i zgrabny, zalatujący banałem. Tym, co niezmiennie irytowało mnie przez całą lekturę, były wzmocnione wykrzyknienia (!!!), infantylne wstawki i nieustanne powtórzenia – korekta tekstu niezbyt się udała. Bohaterowie są do bólu przewidywalni i sztampowi, ich zachowanie niekiedy nielogiczne i po prostu głupie. Jak już wcześniej wspomniałam, fabuła nie należy do specjalnie wyszukanych. Z wyjątkiem ostatnich scen w tajemniczym Instytucie, mało jest tu elementów zaskoczenia.
Podsumowując, sam pomysł na „Wilka” nie jest zły, natomiast jego wykonanie jest po prostu niedopracowane. No, ale nie ma się czemu dziwić, skoro autorka miała zaledwie kilkanaście lat, tworząc ten tekst. Mimo tych wad powieść czyta się szybko i muszę przyznać, że po prostu mi się spodobała. Bo chociaż nie należy do specjalnie wyszukanych pod względem fabuły czy stylistyki, to jednak jest w niej coś takiego, co pozwala dostrzec drzemiący w Katarzynie Berenice Miszczuk potencjał. Z pewnością sięgnę po kolejne książki jej autorstwa. A do lektury „Wilka” – zachęcam.

1 komentarz: