piątek, 20 listopada 2015

Isaac Marion „Wiecznie Żywy” – recenzja



Isaac Marion Wiecznie Żywy, tłumaczenie:
Marina Plisenko, tytuł oryginału: Warm bodies,
stron 308, Wydawnictwo Replika, 2013
źródło zdjęcia: <klik>
Zombie od lat zajmują stałe miejsce w popkulturze. Jest to pozycja raczej jasno określona – wloką się, jęcząc straszliwie i pożerając mózgi Bogu ducha winnych śmiertelników. Isaac Marion w swojej powieści „Wiecznie Żywy” pokazuje jednak, że nie takie zombie straszne, jak je filmy malują.
Oto świat, w którym tajemnicza epidemia zdziesiątkowała ludzkość. Część ziemskiej populacji zmieniła się w zombie, a pozostali przy życiu ukrywają się, próbując bronić się przed atakami żywych trupów. Właśnie w takiej rzeczywistości poznajemy głównego bohatera książki, czyli R. R nie pamięta swojego imienia. Ba – nie pamięta nawet, kiedy się urodził, skąd pochodzi ani kim był za życia. Jest zombie. Nic nie czuje, nie potrafi mówić, odczuwa jedynie głód. Działa instynktownie, a jego egzystencja ogranicza się do pomieszkiwania w samolocie oraz wypadów na polowanie z innymi chodzącymi trupami mieszkającymi na opustoszałym lotnisku. Wspólnie szukają ludzi po ich zapachu i pożerają, zostawiając sobie na deser ich mózgi, bo przez ich zjedzenie mogą „zobaczyć” wspomnienia zabitego człowieka. Każdy dzień tego ponurego ‘żywota’ zombie wydaje się być taki sam do momentu, gdy podczas jednej z wypraw do miasta R postanawia uratować jedną ze swoich potencjalnych ofiar, uroczą blondynkę o imieniu Julie (chwilę wcześniej pożera jej ukochanego). Zabiera ją do samolotu, chroni przed innymi Martwymi i poznaje coraz bliżej, a przy okazji… wraca do życia. Wkrótce ich relacja zmienia się w uczucie, którego nawet strach Żywych przed Martwymi oraz różnice dzielące ich światy nie potrafią powstrzymać.
Cóż mogę powiedzieć… Otóż nie spodziewałam się, że książka o zombie tak mnie urzeknie. Naprawdę, powieść „Wiecznie Żywy” absolutnie mnie oczarowała. Nie tylko oryginalnym pomysłem (żywy trup zakochuje się w człowieku – miazga), ale również ciekawymi bohaterami i przestawieniem książkowej rzeczywistości. Zombie u Mariona to chodzące trupy bez przeszłości i przyszłości, których egzystencja sprowadza się do polowania na ludzi, pochrząkiwania zamiast mowy, utarczek z Kościstymi czy zawierania małżeństw i zakładania „rodzin” między sobą. Tworzą swego rodzaju społeczność z określonymi normami, co sprawia wrażenie, że człowieczeństwo nie do końca w nich wygasło. Zresztą sam R wydaje się być inny niż reszta otaczających go zombie: kolekcjonuje płyty i inne przeróżne rzeczy, prowadzi filozoficzne rozważania sam ze sobą, i wreszcie – zakochuje się i zaczyna żyć na nowo. Życie budzi w nim Julie, urocza, acz twardo stąpająca po ziemi dziewczyna, która nadaje barw szarej egzystencji R.
Jako że zombie lubią ludzkie i jeszcze żywe mięso, w powieści nie brakuje scen polowań, w których autor nie szczędzi szczegółów. Choć niektórych może to razić, to z czasem można do takowych scen przywyknąć. Książka jest także pełna humoru – kto by przypuszczał, że zombie potrafi być zabawne. Jeśli chodzi o bohaterów, to również nie bardzo mam się do czego przyczepić, ponieważ zarówno wspomniani przeze mnie R i Julie, jak i przyjaciel R, czyli M, oraz takie postaci jak nieco porąbany ojciec Julie czy jej podsyłający naszemu zombiakowi wizje ukochany, dobrze wypadają i nie dają o sobie zapomnieć.
Podsumowując, „Wiecznie Żywy” to bardzo ciekawa powieść. Odczarowuje klasyczny i utarty wizerunek zombie, wykorzystując znane schematy i, mimo trochę przewidywalnego (lecz przez to nie mniej ciekawego) zakończenia, jest idealną propozycją dla fanów literatury fantasy oraz klimatów post-apokaliptycznych. W gruncie rzeczy jest to dobre romansidło napisane prostym językiem, w którym nie brak humoru i elementów grozy. Bardzo polecam.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam film - niesamowicie mnie bawi, więc chętnie sięgnęłabym też po książkę :-)

    OdpowiedzUsuń