poniedziałek, 5 września 2016

„Kobieta w czerni” reż. James Watkins – recenzja

Śmierć to najgorszy horror, z jakim możemy się spotkać. Nic nie równa się z cierpieniem, jakie towarzyszy człowiekowi przy utracie kogoś bliskiego. Jest ból, złość, niedowierzanie i niemożność pogodzenia się z tym, kogo nam zabrano. O tym prawdziwym dramacie opowiada film Jamesa Watkinsa Kobieta w czerni, w którym główną rolę zagrał Daniel Radcliffe. 
kadr z filmu Kobieta w czerni [The Woman in Black]”, reż. James Watkins
Akcja filmu rozgrywa się na początku XX wieku. Głównym bohaterem jest niedawno owdowiały młody prawnik Arthur Kipps; przyjeżdża on do małej wioski w celu załatwienia formalności dotyczących rezydencji, której właścicielka zmarła. Mieszkańcy niewielkiej wsi nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do przybysza i robią wszystko, żeby uprzykrzyć mu pobyt i zmusić do powrotu do Londynu. Jedyną osobą, która wyciąga pomocną dłoń do Arthura, jest arystokrata Samuel Daily, ciężko doświadczony przez życie. Jednak i on nie chce wyjawić Kippsowi sekretu, jaki kryje mroczne domostwo na Węgorzowych Moczarach ani powodów niechęci mieszkańców wobec przyjezdnego. Tymczasem w mrocznej posiadłości zaczyna dochodzić do paranormalnych zjawisk, których przyczyną jest zjawa kobiety w czerni, ukazująca się Arthurowi. Prawnik musi czym prędzej znaleźć rozwiązanie zagadki, zanim widmo wiedźmy dopadnie swój cel – dzieci z wioski oraz jego synka.
        Kobieta w czerni to kawał dobrego horroru. Choć reżyser stylistycznie czerpie ze znanych gatunkowych chwytów (mroczna sceneria, mgła, skrzypiące drzwi, nagłe pojawianie się ducha itd.), to osiąga zadowalający efekt. Film wydaje się być zlepkiem innych znanych produkcji, jeżeli chodzi o motywy, aczkolwiek wychodzi mu to na plus. Straszy wtedy, kiedy trzeba, nie brakuje mu nastroju i klimatu. Jest mrocznie, niepokojąco, trochę gotycko i upiornie. Watkins umiejętnie buduje tajemnicę, jednocześnie opowiadając historię o żałobie. To w dużej mierze opowieść o cierpieniu, jakie wiąże się z utratą bliskiej osoby i o wszystkich emocjach, które temu towarzyszą – szaleństwie, bólu i wściekłości. Historia o duchu kobiety nawiedzającym małą wieś i mszczącą się na żyjących za doznane cierpienia wypada w wszystkim całkiem nieźle.
Nie ukrywam, że zwróciłam uwagę na ten film głównie za sprawą Radcliffe’a. Aktor najbardziej znany z roli słynnego czarodzieja chyba już nigdy nie pozbędzie się tego piętna. Z tego powodu podczas oglądania Kobiety w czerni nie da się pozbyć wrażenia, że patrzy się na Harry’ego Pottera, a nie młodo owdowiałego prawnika. Niemniej Radcliffe poradził sobie z tą rolą i wypadł całkiem nieźle. Pozostali odtwórcy równie dobrze wywiązują się ze swoich ról, odsuwając się na drugi plan i czyniąc z filmu teatr jednego aktora.
Podsumowując, Kobieta w czerni to film jak najbardziej godny polecenia. Wielbiciele horrorów pełnych krwi i flaków raczej się rozczarują, jednak fani klimatycznych obrazów grozy nie zawiodą się. Jest klimat, nastrój, mrok i tajemnica, a wszystkiego dopełnia muzyka i niemal namacalna obecność żądnego zemsty ducha. Polecam do obejrzenia w nocy. 

5 komentarzy:

  1. fani klimatycznych obrazów grozy nie zawiodą się - to zdanie podsumowuje moje odczucia co do tego filmu (a także drugiej części). Uwielbiam klimat tego obrazu. I całą otoczkę (ta odcięta od świata wyspa, ponura pogoda itp).

    Zapraszam do mnie: the-rockferry.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugiej części nie widziałam, ale na pewno obejrzę, dzięki!

      Usuń
  2. Myślę, że mógłby mi się spodobać. Zapisuję sobie ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest to prawdopodobnie jedyny horror, jaki obejrzałam do tej pory. I jedyny, który przeczytałam. Film według mnie jest zdecydowanie lepszy od książki, choć w obu utworach uwielbiam ten mroczny, gotycki klimat. Mgła, bagno, tajemniczy opuszczony dom i powolne, ale intensywne budowanie napięcia to coś, co zdecydowanie bardziej trafia do mnie niż krew, flaki, oszalała kamera i muzyka atakująca uszy.

    OdpowiedzUsuń