Powiedzmy sobie szczerze – nikt z nas nie
jest i nie będzie perfekcyjny, choćby nie wiem jak się starał. Ja również.
Perfekcjonizm jest na dłuższą metę przereklamowany – lecz czasem może okazać
się przydatnym podejściem do życia.
Perfekcjonista
zawsze wszystko robi najlepiej. Tylko on wykona powierzone mu zadanie
bezbłędnie, dotrzyma na sto procent terminu zlecenia, a co więcej – wszystko
woli robić sam, zamiast powierzyć coś ludziom, którzy go otaczają, tym
„nieperfekcyjnym”. Perfekcjonista dąży do doskonałości i to w każdej dziedzinie
– zwłaszcza w życiu zawodowym. Nieustannie krytykuje sam siebie, nie akceptuje
pomyłki i półśrodków, zawsze stara się mieć nad wszystkim kontrolę, żyje pod
nieustanną presją, którą w gruncie rzeczy narzuca sobie sam, żeby wszystko
wokół niego było idealne, zmusza otoczenie do dostosowania się do jego
oczekiwań. Rodzi to czasem przykre konsekwencje – trudność w dążeniu do
kompromisów między perfekcjonistą a niedoskonałymi współpracownikami czy
rodziną, a także ciągłe i natrętne myślenie „czy na pewno wszystko zrobiłem
dobrze?”. Perfekcjonizm może być przekleństwem.
Nie da się być
ultradoskonałym w każdej dziedzinie. Owszem, dążenie do perfekcji czasem może
okazać się przydatne – szczególnie w pracy. Ale na dłuższą metę perfekcjonizm
nie ma sensu. Świat nie jest idealny i nigdy taki nie będzie. Żaden człowiek
również.
Jeśli chodzi o
mnie, to nie jestem perfekcjonistką i nigdy nie starałam się nią być. Jestem
zapominalskim leniuszkiem, nie wstaję zbyt wcześnie, spóźniam się na tramwaje,
mam bałagan w szafie, mam problem z dotrzymaniem postanowień, rozsądne zaplanowanie czasu i dnia to dla mnie wyzwanie, większość rzeczy
robię na ostatnią chwilę i „na odwal się”. Jestem również jedną z Chujowych Pań
Domu – nie prasuję skarpetek, nie ścielę rano łóżka zaraz po wstaniu, nie lubię
sprzątać i odkurzać (za to mycie naczyń jest mega spoko!), a moje umiejętności
kulinarne są dość ograniczone: nie tworzę w kuchni cudów, tylko rzeczy nadające
się do jedzenia. Słowem, daleko mi do perfekcjonizmu jak stąd do Honolulu.
Niemniej staram
się być doskonała… w pewnych kwestiach. Na przykład w pisaniu – gdy oddaję
tekst do redakcji, zawsze pilnuję, żeby nie było błędów interpunkcyjnych,
pomyłek w faktach itd. Albo gdy wrzucam tekst na bloga. Sprawdzam, czy wszystko
jest na swoim miejscu, czy dobrane zdjęcie jest w porządku, czy wpis ogólnie
wygląda dobrze… Owszem, zdarzy się jakaś literówka czy powtórzenie, ale wynika
to zwykle z mojej winy, bo czasem niedokładnie sprawdzę post przed publikacją. W
pracy także staram się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej. To chyba jedyna
dziedzina, w której faktycznie dążę do bycia perfekcyjną. Bo chcę się dużo
nauczyć i być zadowoloną – przede wszystkim z samej siebie.
Może o to
właśnie chodzi? Żeby starać się być perfekcyjnym nie we wszystkim, ale w dziedzinach,
w których rzeczywiście chcemy być lepsi? Jeśli tak, to mi to pasuje. Bo wydaje
mi się, że na tym polega złoty środek do bycia doskonałym – owszem, obowiązki
typu sprzątanie, prasowanie czy wynoszenie śmieci może i nie są ulubionym
zajęciem większości z nas, ale czy nie lepiej zabrać się do nich jak
najszybciej, by potem mieć więcej czasu na doskonalenie się w tym, czym chcemy?
No to bądźmy
perfekcyjni. Z umiarem i rozsądkiem.
Wpis
powstał we współpracy z portalem KobiecePorady.pl.
Zgadzam się w 100%. Wszystko z umiarem i będzie dobrze :)
OdpowiedzUsuń