poniedziałek, 27 marca 2017

„To tylko koniec świata” reż. Xavier Dolan – recenzja



Kontrolować coś, mieć na coś wpływ, panować nad czymś – to dobre uczucie. Niekiedy jednak trudno nam zapanować nad własnymi emocjami, wspomnieniami i życiem. Chcemy mieć chociaż iluzję tego, że nad czymś panujemy. Tymczasem rzeczywistość daje nam mocnego kopa i wyprowadza z tego błędu. Tak jak w najnowszym filmie Xaviera Dolana, nagrodzonym na festiwalu w Cannes.

kadr z filmu „To tylko koniec świata [Just la fin du monde]”, reż. Xavier Dolan

Louis (Gaspard Ulliel) jest młodym i cenionym dramatopisarzem. Po dwunastu latach nieobecności postanawia wrócić do rodzinnej miejscowości, aby spotkać się z dawno niewidzianymi bliskimi. Ma zamiar powiedzieć im coś ważnego – jest śmiertelnie chory i zostało mu kilka miesięcy życia. Chce ostatni raz poczuć (lub mieć chociaż takie złudzenie), że kontroluje swoje życie. W domu witają go nieco ekscentryczna matka, wybuchowy i sfrustrowany starszy brat, wycofana i przestraszona bratowa, z którą nie miał okazji się poznać, oraz młodsza siostra, którą pamięta jako małą dziewczynkę. W ciągu dnia wychodzą na jaw skrywane emocje, pretensje, wyrzuty, rodzinne dramaty i rozterki każdego członka rodziny. Atmosfera robi się coraz bardziej napięta i nerwowa, w powietrzu wiszą niewypowiedziane słowa, wracają wspomnienia beztroskiego dzieciństwa i młodości, które zderzają się z brutalną rzeczywistością.
To tylko koniec świata jest pierwszym filmem Dolana, jaki obejrzałam. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z twórczością tego reżysera, choć słyszałam o nim wiele. W związku z tym nie jestem w stanie ocenić jego najnowszego obrazu na tle pozostałych z jego dorobku, a jedynie jako osobne dzieło. Bo takim ten film z pewnością jest.
W filmie aż kipi od emocji. Niepewność, złość, wstyd, zażenowanie, frustracja, strach, irytacja – to wszystko buzuje z różnym natężeniem, by wreszcie osiągnąć punkt krytyczny i wybuchnąć z całą mocą. Rośnie też napięcie i mnożą się wątpliwości, czy Louis będzie w stanie się otworzyć i wyznać rodzinie prawdę. Od momentu, kiedy główny bohater przekracza próg domu, przyglądamy się osobom dramatu niemal wyłącznie w ujęciach zbliżeniowych. Dzięki temu widać ich niedoskonałości, malujące się na twarzach rozterki oraz najdrobniejsze okazy emocji, co ma w sobie dużą teatralność (Dolan oparł film na tekście sztuki teatralnej). Krewni Louisa są trudnymi i bardzo skomplikowanymi postaciami, wypluwają z siebie słowa z prędkością karabinu, wygłaszają mowy o moralności, plączą się w zdaniach, bluzgają i trzaskają drzwiami, przeczuwają nadchodzącą katastrofę. Niecodzienna sytuacja ma wpływ na ich wszystkich, nie bardzo wiedzą, jak sobie poradzić z nagłym przyjazdem syna marnotrawnego, każde próbuje na swój sposób uporać się z powracającą niespodziewanie przeszłością. Reżyser ukazuje te wspomnienia w teledyskowych konwencjach i w rytmach starych przebojów – rodzinne wycieczki, przekomarzanie się braci czy pierwsze miłosne uniesienia. To jedne z najlepszych partii filmu. Olbrzymią rolę pełni tu także gra światłem i cieniem, wydobywająca z poszczególnych scen to, co najważniejsze, oraz rzecz jasna muzyka, niekiedy mocno kontrastująca z tym, co dzieje się na ekranie.
Podsumowując, To tylko koniec świata to porządny kawałek dobrego kina. Dramatyczna opowieść o ucieczce, emocjach, niewyjaśnionych sprawach, trudnych relacjach rodzinnych, skomplikowanej przeszłości i skrywanych urazach, która mocno uderza w widza i skłania do refleksji. Zdecydowanie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz