Kontrolować coś, mieć na coś wpływ, panować nad czymś – to dobre uczucie.
Niekiedy jednak trudno nam zapanować nad własnymi emocjami, wspomnieniami i
życiem. Chcemy mieć chociaż iluzję tego, że nad czymś panujemy. Tymczasem rzeczywistość
daje nam mocnego kopa i wyprowadza z tego błędu. Tak jak w najnowszym filmie
Xaviera Dolana, nagrodzonym na festiwalu w Cannes.
kadr z filmu „To tylko
koniec świata [Just la fin du monde]”, reż. Xavier Dolan
|
Louis (Gaspard Ulliel) jest młodym i cenionym dramatopisarzem. Po
dwunastu latach nieobecności postanawia wrócić do rodzinnej miejscowości, aby
spotkać się z dawno niewidzianymi bliskimi. Ma zamiar powiedzieć im coś ważnego
– jest śmiertelnie chory i zostało mu kilka miesięcy życia. Chce ostatni raz
poczuć (lub mieć chociaż takie złudzenie), że kontroluje swoje życie. W domu
witają go nieco ekscentryczna matka, wybuchowy i sfrustrowany starszy brat,
wycofana i przestraszona bratowa, z którą nie miał okazji się poznać, oraz
młodsza siostra, którą pamięta jako małą dziewczynkę. W ciągu dnia wychodzą na
jaw skrywane emocje, pretensje, wyrzuty, rodzinne dramaty i rozterki każdego
członka rodziny. Atmosfera robi się coraz bardziej napięta i nerwowa, w
powietrzu wiszą niewypowiedziane słowa, wracają wspomnienia beztroskiego
dzieciństwa i młodości, które zderzają się z brutalną rzeczywistością.
To tylko koniec świata jest
pierwszym filmem Dolana, jaki obejrzałam. Nigdy wcześniej nie miałam styczności
z twórczością tego reżysera, choć słyszałam o nim wiele. W związku z tym nie
jestem w stanie ocenić jego najnowszego obrazu na tle pozostałych z jego
dorobku, a jedynie jako osobne dzieło. Bo takim ten film z pewnością jest.
W filmie aż kipi od emocji. Niepewność, złość, wstyd, zażenowanie,
frustracja, strach, irytacja – to wszystko buzuje z różnym natężeniem, by
wreszcie osiągnąć punkt krytyczny i wybuchnąć z całą mocą. Rośnie też napięcie
i mnożą się wątpliwości, czy Louis będzie w stanie się otworzyć i wyznać
rodzinie prawdę. Od momentu, kiedy główny bohater przekracza próg domu,
przyglądamy się osobom dramatu niemal wyłącznie w ujęciach zbliżeniowych.
Dzięki temu widać ich niedoskonałości, malujące się na twarzach rozterki oraz
najdrobniejsze okazy emocji, co ma w sobie dużą teatralność (Dolan oparł film
na tekście sztuki teatralnej). Krewni Louisa są trudnymi i bardzo
skomplikowanymi postaciami, wypluwają z siebie słowa z prędkością karabinu, wygłaszają
mowy o moralności, plączą się w zdaniach, bluzgają i trzaskają drzwiami,
przeczuwają nadchodzącą katastrofę. Niecodzienna sytuacja ma wpływ na ich
wszystkich, nie bardzo wiedzą, jak sobie poradzić z nagłym przyjazdem syna
marnotrawnego, każde próbuje na swój sposób uporać się z powracającą
niespodziewanie przeszłością. Reżyser ukazuje te wspomnienia w teledyskowych
konwencjach i w rytmach starych przebojów – rodzinne wycieczki, przekomarzanie się
braci czy pierwsze miłosne uniesienia. To jedne z najlepszych partii filmu. Olbrzymią
rolę pełni tu także gra światłem i cieniem, wydobywająca z poszczególnych scen
to, co najważniejsze, oraz rzecz jasna muzyka, niekiedy mocno kontrastująca z
tym, co dzieje się na ekranie.
Podsumowując, To tylko koniec świata
to porządny kawałek dobrego kina. Dramatyczna opowieść o ucieczce, emocjach, niewyjaśnionych
sprawach, trudnych relacjach rodzinnych, skomplikowanej przeszłości i
skrywanych urazach, która mocno uderza w widza i skłania do refleksji. Zdecydowanie
polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz