wtorek, 25 lipca 2017

„Baby Driver” reż. Edgar Wright – recenzja



Schematy i stereotypy w kinie gatunków to temat tak znany, że oglądając komedię romantyczną czy kryminał widz doskonale wie, jak ta historia się zakończy. Są jednak reżyserzy, którzy czerpiąc z wielu konwencji wywracają je na drugą stronę i tworzą zupełnie nowy i świeży film. Tak właśnie jest w przypadku Baby Driver w reżyserii Edgara Wrighta – Pulp Fiction, Szybcy i wściekli oraz… La La Land to jedne z wielu tytułów, które można odnaleźć w tej produkcji.

kadr z filmu „Baby Driver”, reż. Edgar White
Główny bohater jest młodym, małomównym chłopakiem. Baby w dzieciństwie przeżył wypadek, w wyniku którego cały czas słyszy szum w uszach. Pomaga sobie, słuchając non stop muzyki. Właściwie muzyka napędza jego całe życie, począwszy od jazdy samochodem poprzez kontakty z ludźmi i światem, a także pełni rolę swoistej bariery przed bolesnymi wspomnieniami z przeszłości. Brak gadatliwości chłopak rekompensuje sobie wspomnianą jazdą za kierownicą – jest w tym tak dobry, że z jego usług korzystają przestępcy chcący szybko uciec przed policją. Baby pracuje dla bossa mafii, któremu jest winien sporą sumę pieniędzy. Gdy poznaje dziewczynę swoich marzeń, postanawia jak najszybciej zakończyć życie na dwa fronty. Tymczasem dawni kumple nie dają o sobie zapomnieć, a Baby, zmuszony do udziału w napadzie z góry skazanym na niepowodzenie, będzie musiał zaryzykować utratę wolności, miłości i muzyki.
Film jest świetnie zrealizowany. Koncentruje się całkowicie na bohaterze, a więc obserwujemy świat z jego punktu widzenia – a ta filmowa rzeczywistość zdaje się być dopasowana do Baby’ego w najdrobniejszym szczególe. Głównym motorem napędowym jest tu oczywiście muzyka: świat porusza się w rytmach piosenek z licznych iPodów chłopaka. I to dosłownie, bo Baby wszystko robi z dźwiękami w uszach – nieważne, czy jest to ucieczka z miejsca napadu, wyprawa po kawę dla szefa (genialne, długie ujęcie, w którym Baby tanecznym krokiem wymija przechodniów na ulicy), flirt z dziewczyną czy pojedynek na śmierć i życie z bandziorem. Nawet broń strzela w rytmie muzyki. To również zasługa ruchów kamery, świetnego montażu i rewelacyjnych aktorów, którzy podporządkowali każdy ruch dźwiękom, co daje niesamowite wrażenie. Baby nagrywa też strzępy wszystkich rozmów, w których uczestniczy, i potem miksuje w domowym studiu nagrań – w kilku scenach ma to kapitalny, komediowy wydźwięk.
Jeśli chodzi o bohaterów filmu, to stanowią oni istną mieszkankę wybuchową. Szef mafii w osobie świetnego Kevina Spacey, Lily James jako urocza i równie zakręcona muzycznie dziewczyna jak tytułowy Baby, Jamie Foxx w roli komiksowego i przerysowanego świra-gangstera oraz charyzmatyczny duet zabójczej pary González&Hamm. No i rzecz jasna Ansel Elgort, czyli Baby – może i mało mówi i chowa się za okularami przeciwsłonecznymi, nieodłącznym atrybutem kierowcy, ale za to zaskakuje i urzeka umiejętnościami i tekstami. Nie da się ukryć, że wszystkie postacie stworzono na kanwie klasyków kina akcji, bo odniesień i nawiązań jest aż za nadto – wystarczy wspomnieć o takich tytułach jak La La Land, Szybcy i wściekli, Pulp Fiction czy Bonnie i Clyde. A jest tego więcej, co sprawne oko kinomana z pewnością wychwyci.
Baby Driver porwał mnie od samego początku. Wartka akcja, świetnie dopasowana muzyka, szybkie tempo fabuły, wariacka jazda bez trzymanki – czego chcieć więcej od porządnego filmu akcji? Dla mnie jest to jeden z najmocniejszych kandydatów do najlepszego filmu tego roku. Pościgi w rytmach retro-przebojów, szalona miłość, porachunki z mafią… to wszystko już grali, ale nie w takiej odsłonie. Bardzo, bardzo polecam Baby Driver wszystkim miłośnikom kina sensacyjnego – gwarantuję, że nie będziecie się nudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz