czwartek, 31 sierpnia 2017

„Czerwony żółw” reż. Michael Dudok de Wit – recenzja



       Każdy z nas słyszał o japońskim Studiu Ghibli. To wytwórnia filmów animowanych, której produkcje są znane i popularne na całym świecie. W zeszłym roku studio po raz pierwszy nawiązało współpracę z europejskimi twórcami. Efektem tych działań jest belgijsko-francusko-japońska animacja Czerwony żółw.
kadr z filmu „Czerwony żółw [La tortue rouge]”, reż. Michael Dudok de Wit
Film opowiada historię pewnego bezimiennego rozbitka, który podczas sztormu trafia na niewielką, bezludną wyspę pośrodku oceanu. Powoli uczy się na niej samodzielnego życia i odkrywa jej uroki. Cały czas myśli jednak o wydostaniu się z pięknego więzienia. Tymczasem coś nie pozwala mu opuścić wyspy. Za każdym razem, kiedy rozbitek wypływa swoją pieczołowicie przygotowaną tratwą na oceaniczne fale, coś mu ją niszczy i zmusza do zawrócenia. Wkrótce odkrywa, że stoi za tym tytułowy czerwony żółw. Tajemnicze zwierzę z nieznanych rozbitkowi przyczyn nie pozwala mu na ucieczkę z wyspy. Zmęczony, poirytowany i pozbawiony nadziei mężczyzna w końcu atakuje żółwia. Wówczas do głosu dochodzą mistyczne i baśniowe siły, które zmieniają całą historię w niezwykłą opowieść o przemijaniu, kolejach życia, miłości, rodzinie i samym życiu.
Czerwony żółw to małe arcydzieło, które z pewnością spodoba się miłośnikom sztuki. Kadry przypominają pejzaże z japońskich impresjonistycznych dzieł – są estetycznie namalowane i dopracowane, z elementami animacji komputerowej w kilku momentach. Film po prostu świetnie się ogląda. Akcja nie pędzi szaleńczo do przodu, rozwija się bardzo powoli i w pewnym punkcie zaczyna zmierzać w kierunku, którego widz się nie spodziewa. Zamiast historii rozbitka próbującego przetrwać na bezludnej wyspie oglądamy opowieść o życiu, budowaniu rodziny, pielęgnowaniu chwili, niespiesznym przeżywaniu codzienności oraz harmonii z naturą. Ciekawe jest to, że w filmie nie pada ani jedno słowo – słyszymy jedynie pomruki, krzyki i westchnienia bohaterów. Dzięki temu produkcja działa niezwykle wyciszająco i jest swoistą perełką w dobie męczącej kakofonii w social mediach, głośnych filmów z zawrotnym tempem oraz tym całym zgiełku, który nas otacza. Podczas seansu Czerwonego żółwia można się wyciszyć i odpocząć.
Film jest pełen magii, symboliki i wyciszenia, a także nieco zaskakuje. Nie jest typową opowieścią o rozbitku próbującym przetrwać na bezludnej wyspie, tylko zmierza w całkiem inną stronę – staje się symboliczną i wielowarstwową historią o cyklu życia, przemijaniu, miłości, niespiesznym pielęgnowaniu codziennych chwil i więzów rodzinnych, harmonii człowieka z naturą oraz wzajemnych zależności. Choć fabuła wydaje się być prosta, to jednak nie ona jest tutaj najważniejsza – pierwsze skrzypce gra sposób jej ukazania. Za pomocą skromnych środków wyrazu, baśniowości oraz ukrytych metafor reżyser tworzy piękną bajkę, która zachwyca kolorami, wycisza i skłania do refleksji.
Podsumowując, Czerwony żółw jest filmem, który naprawdę warto zobaczyć. Jest to fascynująca przygoda, poetyckie i plastyczne kino pełne niedopowiedzeń, oniryczna opowieść o symbiozie natury i życia. Zdecydowanie polecam nie tylko fanom filmów animowanych.

1 komentarz:

  1. ! Brzmi nieźle, chętnie to obejrzę. Może przy okazji nadrabianiu zaległości filmów od Studia Ghibli. :)

    OdpowiedzUsuń