Przemoc jest zła, to jasne
jak słońce. Mimo to kultura popularna wcale przed nią nie ucieka. Oglądamy
brutalne filmy i seriale, czytamy książki pełne okrucieństwa. Dlaczego? Czemu tak
lubimy oglądać i czytać sceny pełne brutalności? Reżyser Michael Haneke
bezbłędnie przeanalizował to zjawisko w swojej produkcji o wymownym tytule Funny Games.
![]() |
kadr z filmu „Funny Games”, reż. Michael Haneke |
Bohaterami filmu jest
małżeństwo z dzieckiem. Georg senior, Anna oraz Georg junior udają się na
wczasy do swojego domu letniskowego nad jeziorem. Planują żeglować na jachcie,
odpocząć z przyjaciółmi i zwyczajnie pobyć ze sobą. Coś jednak jest ewidentnie
nie tak – ich sąsiedzi i przyjaciele zarazem zachowują się dosyć dziwnie, w
dodatku nigdzie nie ma ich córki. Wkrótce także i u naszych bohaterów zaczyna
dziać się coś niepokojącego. Do ich domku puka młody chłopak, proszący o pożyczenie
jajek. Białe rękawiczki na dłoniach, natarczywe rozglądanie się oraz dziwne
zachowanie młodzieńca bynajmniej nie poprawiają atmosfery. Kiedy do domu
wkracza jego przyjaciel, obydwaj ujawniają swoją prawdziwą twarz – bezlitosnych
psychopatów, którzy zamierzają zagrać w okrutną grę ze swymi ofiarami… oraz
widzami, którzy oglądają ten spektakl.
Jeśli powiem, że Funny Games mną wstrząsnęło, nie będzie
to dalekie od prawdy. Film jest brutalny i
szokujący, okrutny i bezlitosny. Co jest jednak ciekawe – wcale nie epatuje
przemocą, przynajmniej na ekranie. Tortury, jakim Paul i Peter (właściwie nie
wiadomo, czy to prawdziwe imiona morderców) poddają nieszczęsną rodzinę, niby
odgrywane są na ekranie, ale poza nim dzieje się znacznie więcej. Większość najokrutniejszych
scen dzieje się poza zasięgiem kamery, co jest chyba bardziej przerażająca niż
cokolwiek innego rozgrywającego się w kadrze. Widz ogląda to wszystko we
własnej głowie – a wiadomo, ilu ludzi, tyle sposobów na wyobrażenie sobie
czegoś.
O co więc chodzi z grą z
widownią? Otóż reżyser od początku wciąga w gierkę oglądających jego widowisko. Mordercy
co jakiś czas zwracają się bezpośrednio do odbiorcy z pytaniem „I co? Co teraz chcecie zobaczyć? Jak myślicie, co się stanie? I tak w ogóle,
czemu to oglądacie?”. No właśnie. Funny Games
nie jest stereotypowym filmem o przemocy, bohaterowie nie są wyrzutkami
społeczeństwa wyżywającymi się na Bogu ducha winnych wczasowiczach, a ich
ofiary nie zyskują supermocy i nie zaczną się nagle bronić, by przeżyć. Tu wszystko
jest zaplanowane, wymyka się schematom, nic nie jest jasne. Oglądamy przerażonych
ludzi, którzy w starciu z charyzmatycznymi mordercami nie mają szans i z
którymi trudno nam się identyfikować – są zbyt banalni, irytujący, stanowią
idealne ofiary. Wszystko kręci się jak spirala, a oglądana przez nas rzeczywistość
jest tylko przedstawieniem, które całkowicie kontrolują Paul i Peter (tutaj idealnym
przykładem i najlepszym punktem filmu jest scena z pilotem – gdy w końcu dzieje
się coś, na co widz czeka, Paul wyprowadza nas z wygodnej pozycji oglądania).
To oni wybierają, co zobaczy i pokaże widzom kamera, wprawiają oglądających w
dyskomfort, czynią nas uległymi i współwinnymi cierpień, jakie zadają pechowej rodzinie.
Oni doskonale wiedzą, kto jest po drugiej stronie – my, widzowie, którzy lubimy
oglądać przemoc na ekranie i nie widzimy w tym nic groźnego.
Funny
Games to jeden z najciekawszych
filmów, jakie przyszło mi obejrzeć w ostatnim czasie. Nie jest to typowy
thriller ani typowy dramat (a często wkłada się go w takie ramy gatunkowe). Stanowi
ciekawą formę zabawy z widzem, który dostaje czego chce – a żąda krwi,
przemocy, poniżania i tortur. Dostaje je, owszem, i – chcąc nie chcąc – czerpie
z tego przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz