Kuchnia japońska od lat przenika także
i na Zachód. Europejczycy i Amerykanie pokochali sushi, soję, miso i inne
przysmaki z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie da się ukryć, że japoński styl życia i
jedzenia jest nie tylko zdrowy, ale i modny. Na falach tego trendu co i rusz
pojawiają się na rynku książki kucharskie lub poradniki, w których można
znaleźć przepisy na japońskie potrawy oraz sposób na życie. Jedną z takich
książek jest poradnik autorstwa Naomi Moriyamy i Williama Doyle’a pt. Japonki nie tyją i się nie starzeją.
Naomi Moriyama pochodzi z Tokio. Dzieciństwo
spędzała w ogródku dziadków, jedząc świeże warzywa i owoce. Wyjechała do
college’u w Illinois, gdzie żywiąc się burgerami i pizzą przytyła aż dwanaście
kilogramów. Pracowała w nowojorskich firmach zajmując się obsługą klienta. Obecnie
mieszka z mężem na Manhathanie, współpracuje także z najważniejszymi rynkami
mody i towarów luksusowych. Kilka razy do roku odwiedza swoją matkę, której
kuchnię odkryła na nowo i dzięki której udało jej się wrócić do poprzedniej
figury. W wieku czterdziestu dwóch lat została proszona o pokazanie dowodu
osobistego w sklepie monopolowym, by udowodnić, że jest pełnoletnia. W poradniku odkrywa sekrety
kuchni swojej mamy, filary japońskiego gotowania, diety samurajów oraz radzi,
jak zacząć gotować w azjatyckim stylu.
Interesuję się Japonią od ładnych paru
lat. Fascynuje mnie odmienność tego kraju, jego kultura, język i oczywiście
kuchnia. Uwielbiam sushi, choć bardzo rzadko mam okazję go próbować. Bardzo
dużo czytam też o zdrowym odżywianiu i przeróżnych dietach. Sięgając po książkę
Moriyamy liczyłam, że znajdę tam garść inspirujących porad i informacji, jak żyć
zdrowo.
Cóż, nie ukrywam, że sporo się
rozczarowałam. Trudno mi określić przynależność gatunkową tej książki – niby podręcznik,
ale autorka snuje opowieść o sobie, podaje mnóstwo faktów historycznych, cytuje
naukowców i wrzuca wiele przepisów na dania i napoje; książką kucharską też nie
mogę tego nazwać, ponieważ przepisy przeplatają się ze wspomianymi refleksjami
czy statystykami (dane, na które powołują się autorzy, w momencie polskiej
premiery książki mają jakieś dziesięć lat „stażu” – trochę słabo). Ta niejednoznaczność
stylistyczna strasznie mnie irytowała. Już nie wspomnę o polskim tłumaczeniu,
które jest wybitnie źle wykonane – dawno tak nie narzekałam na literówki,
powtórzenia i gramatyczne bzdury. Korekta chyba gdzieś przysnęła podczas pracy,
nie wiem. Pominę fakt, iż okładka kompletnie nie pasuje do treści, którą
zawiera książka.
Moriyama co i rusz wychwala
Japończyków. Ach, jacy oni sprytni i mądrzy, jak to oni wspaniale się odżywiają,
jak to genialnie komponują produktów do dań, mało tego – trzymają formę, chodząc
pieszo na stacje metra! No szok, szacun, jak oni to robią! I tak mniej więcej
przez całą książkę. Męczące, prawda? Powtarzanie takich oczywistych rzeczy jest
dość nużące. Ponadto autorka bardzo lekko opisuje swoje dzieciństwo, co czyta
się nawet przyjemnie, widać tu megaautentyzm i wiarygodność. Wylewne wspominanie
kuchni jej matki jest urocze, ale przyznajmy – kto nie kocha gotowania swojej
mamy? Przecież każda mama wyśmienicie gotuje! Poza tym w niektórych fragmentach wychodzi na jaw niewiedza Naomi, która m.in.
niemal całkowicie wypiera wieprzowinę i wołowinę z kuchni japońskiej.
Podsumowując, uważam, iż Japonki nie tyją i się nie starzeją to
raczej średnia propozycja poradnikowa o kuchni japońskiej. W książce roi się od
błędów, nieaktualnych danych, przepisy są „rozrzucone” wszędzie zamiast zebrane
w jednym miejscu, a sama książka jest ewidentnie napisana dla amerykańskiego
lub australijskiego czytelnika. Jeśli polscy czytający chcieliby się czymś
zainspirować po lekturze, to co prawda na końcu wśród źródeł znajdą kilka
polskich stron sklepów, ale i tak większość składników czy przyborów będzie
raczej trudno dostępna. Z przykrością przyznaję, że niestety zawiodłam się tą
książką. Czy polecam? Niekoniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz