poniedziałek, 27 października 2014

„Tron we krwi” reż. Akira Kurosawa – recenzja


       

          Makbet to jeden z najbardziej znanych dramatów Williama Szekspira. Jest to krwawa i mroczna opowieść o żądnym władzy królobójcy i jego chciwej żonie oraz studium zbrodni, jej przyczyn i skutków. Mistrz ze Stratfordu doskonale pokazuje, że człowiek opanowany żądzą władzy jest zdolny do wszystkiego – nawet najohydniejszych czynów.
kadr z filmu "Tron we krwi [Kumonosu jô]", reż. Akira Kurosawa
Na przestrzeni wieków powstało mnóstwo adaptacji teatralnych i filmowych tego dzieła, jednak w sposób najbardziej nowatorski i oryginalny podszedł do niego znany japoński reżyser Akira Kurosawa. Kiedy parę lat temu szukałam filmów do prezentacji maturalnej z języka polskiego, moją uwagę od razu przykuł tytuł jego obrazu Kumonosu jô, czyli Tron we krwi z 1957 r. Wówczas wywarł na mnie duże wrażenie, pomimo iż byłam jeszcze, że się tak wyrażę, „nieopierzonym” widzem. Jak z tym wrażeniem jest dzisiaj?
Najpierw pokrótce o fabule. Rzecz ma miejsce w średniowiecznej Japonii w erze sengoku, gdy Kraj Kwitnącej Wiśni był rozbity na dzielnice i ogarnięty wojną domową. Głównym bohaterem historii opartej na szekspirowskim dramacie jest Taketori Washizu (w tej roli Toshirô Mifune), służący panującemu na Pajęczynowym Zamku księciu Tsuzuki. Po usłyszeniu od leśnej zjawy przepowiedni o przejęciu przez niego władzy samuraj, podżegany przez swoją żonę Asaji (graną przez Isuzu Hamadę), postanawia przyspieszyć wydarzenia i zabija księcia, łamiąc tym samym kodeks bushido, czyli niepisany zbiór etycznych zasad samurajskiego postępowania. Osiągając swój cel, wkrótce dokonuje kolejnych zbrodni, jednak coraz bardziej zapętla się w swoich czynach, co niesie ze sobą tragiczne skutki.
Film ogląda się niczym trzymający w napięciu thriller, choć akcja zaczyna się zagęszczać – niczym mgła w lesie, w którym gubią się Washizu i Miki – dopiero od połowy. Kurosawa wprowadził tu wiele zmian różniących jego dzieło od oryginalnej sztuki. Poza zamianą imion postaci oraz czasu i miejsca wydarzeń, zmniejszył liczbę występujących u Szekspira wiedźm z trzech do jednej, zwanej tu mononoke, dodał kilka scen i wątków (jak np. ciąża Asaji – kobieta rodzi martwe dziecko) oraz zrezygnował z szekspirowskiego poetyzmu i skrócił dialogi do minimum. Stawiając na obraz, muzykę i dekoracje, reżyser buduje atmosferę za pomocą takich środków wyrazu jak wspomniana gęstniejąca mgła, niemal puste scenografie, niepokojący dźwięk ptasiego skrzeku (symbolizującego złą wróżbę), krajobrazy bez śladu życia czy zbudowany na potrzeby filmu zamek u stóp góry Fuji, budzący grozę.
Film przesiąknięty jest zapożyczeniami z teatru . W tej klasycznej formie japońskiego teatru ukształtowanej na przełomie XIV i XV wieku aktorzy noszą maski-twarze zwane omote, muszą przestrzegać też rygorystycznego rytuału ruchu scenicznego. Całości dopełnia taniec, śpiew oraz muzyka – flet z towarzyszeniem bębna, czyli taiko. Prolog i epilog występują w filmie w formie pieśni śpiewanej przez męski chór, co również jest inspirowane tradycją . Również postacią wprost wyjętą z tej formy jest Asaji. Jej twarz ucharakteryzowano na tradycyjną maskę, a jej oziębłość i sceniczny bezruch czynią ją niemalże przerażającą kukłą. Kontrastem do niej jest Washizu, wyłamujący się z tej konwencji. Japońskie aktorstwo jest znane ze swojej specyfiki (m.in. powściągliwości w grze), lecz wcielający się w rolę głównego bohatera Toshirô Mifune przeczy temu całkowicie. Samuraj jest gwałtowną i dynamiczną postacią, a jego twarz pokazuje całą gamę emocji – od strachu przez zazdrość, ból i obrzydzenie samym sobą. Litość u widza wzbudza długa scena jego umierania, kiedy ginie od strzał własnych, zbuntowanych żołnierzy. Jest on jednak człowiekiem bez sumienia, gdyż nawet nie zastanawia się nad motywami swojego postępowania. Choć jest to sprzeczne z kodeksem postępowania samuraja, główny bohater bez skrupułów dąży do władzy, myśląc tylko o sobie i chcąc zaspokoić własne ego. Czyni to z niego postać bardziej tragiczną niż sam Makbet.
Makbet to zdecydowanie moja ulubiona sztuka Williama Szekspira, zaś pomysł przeniesienia jej na grunt japoński uważam za strzał w dziesiątkę. Film Tron we krwi jest bardzo dobry, choć trudny i specyficzny. Wiele osób może go uznać za nudny ze względu na nastrojową muzykę czy dłużyzny, a inni skreślą go na starcie z powodu nietypowego, japońskiego aktorstwa. Mimo wszystko uważam, że ten film warto obejrzeć. Nie tylko dlatego, że stworzył go wybitny reżyser, ale również niezwykły klimat i kreatywny pomysł ukazania dramatu mistrza ze Stratfordu w zupełnie nowym świetle. Z czystym sumieniem polecam Tron we krwi nie tylko wielbicielom twórczości zarówno Szekspira jak i Kurosawy, ale również dla tych, którzy – tak jak ja – lubią ambitne kino i nietypowe podejście do tematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz