Jakub Małecki Przemytnik cudu, stron 264, Wydawnictwo Red Horse, 2008 źródło zdjęcia: <klik> |
Horror jest wbrew pozorom trudnym gatunkiem literackim. Z pewnością
łatwiejsze zadanie w tej dziedzinie mają przed sobą twórcy filmów grozy – w
końcu wystraszenie widza za pomocą obrazu i dźwięku nie jest rzeczą trudną (a
to, że czasem uzyskują efekt odwrotny do zamierzonego, czyli zamiast straszyć –
śmieszą, to zupełnie inna sprawa). Inaczej jest za to z książkami o tejże
tematyce. Są jednak mistrzowie słowa pisanego, którym ta sztuka się udała, jak
choćby Stephen King i Graham Masterton. Czy Jakub Małecki, autor wielu
opowiadań z gatunku fantasy i horror, ma szansę dołączyć do tego zacnego grona?
Po przeczytaniu „Przemytnika cudu” spod jego pióra ośmielę się stwierdzić, że
ma. I to całkiem spore.
Pierwszą rzeczą przykuwającą uwagę w „Przemytniku” jest okładka. Czerwona
i krwista, mroczna i niepokojąca. Słowem, idealna obwoluta dla horroru. Bo
przecież „Przemytnik cudu” to właśnie horror. I to jeden z lepszych, na jakie trafiłam.
Fabuła powieści rozgrywającej się w centrum Poznania skupia się wokół
dwojga niewiele mających ze sobą wspólnego ludzi – sfrustrowanego pracownika
banku Huberta i zadręczonej przez matkę sprzątaczki Joasi. Wokół nich dzieją
się dziwne i tajemnicze wydarzenia: po mieście krąży opasły mężczyzna
obcinający ludziom stopy w nocnych autobusach, ulice spływają krwią i porastają
ciałem, pomniki opuszczają cokoły, Huberta nawiedzają dziecięce duchy, a on i
Joasia natykają się na bezimiennego człowieka spełniającego życzenia. Wszystkie
te wydarzenia wydają się być połączone ze sobą oraz z pewną klątwą ze
średniowiecznej miejskiej legendy.
Generalnie rzecz biorąc nie oglądam ani nie czytam zbyt często horrorów. Raz
mnie śmieszą, raz niektóre sceny wręcz napawają obrzydzeniem. Małecki sprawił
jednak, że – mimo iż czytałam „Przemytnika” w ciągu dnia – kilka razy naprawdę
ciarki przebiegły mi po plecach. Powieść budzi ciekawość praktycznie od
pierwszych stron i sprawia, że aż chce się czytać dalej. Główną jej siłą
napędową są wyraziści i dobrze skonstruowani bohaterowie: Hubert, przepracowany
bankowiec bez chęci do życia, Joanna, biedna dziewczyna zajmująca się
umierającą matką i zarabiająca na życie sprzątaniem na uczelni i w banku, oraz
Bogdan bez imienia – tajemniczy mężczyzna odwiedzający naszą dwójkę i
przybierający różne postaci w zależności od tego, z którym z nich akurat się
spotka. Występuje tu również wspomniany psychopata z siekierą, który „za
grzechy” obcina ludziom stopy w nocnych autobusach, dziecięce duchy
nawiedzające Huberta w pracy i szukające u niego pomocy, jak również tajemniczy
Misjonarze. Autor maluje przed nami abstrakcyjne i niebanalne obrazy grozy
(naprawdę, czy wyobraża ktoś sobie, że nagle na jego oczach ulica zaczyna
krwawić i porastać skórą?), połączone z dosadnymi opisami otaczającej bohaterów
rzeczywistości. Mamy więc zapchane do granic możliwości autobusy, grubych i
spoconych ludzi, dookoła jest ponuro i brzydko. W moim odczuciu wypada to
jednak wiarygodnie – widocznie za mało książek jeszcze przeczytałam, ale cóż,
wszystko jeszcze przede mną.
„Przemytnik cudu” niepokoi i ciekawi zarazem. Małecki wciąga czytelnika w
świat makabrycznych wizji i absurdalnych zdarzeń, oplatając to wszystko
religią. Średniowieczna klątwa z miejskiej legendy, ponury obraz Poznania,
szybkie i nieprzewidywalne zwroty akcji oraz niebanalne zakończenie – to
wszystko składa się na bardzo dobry, polski horror z domieszką groteski,
kolejny po „Błędach”. Wciąga
od pierwszych stron i jeszcze na długo pozostaje w głowie, nie dając o sobie
zapomnieć. Z czystym sumieniem polecam.
PS: Zachęcam do odwiedzenia strony http://www.opuszczone.com.
I to w połowie lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz