piątek, 21 listopada 2014

Jakub Małecki „Przemytnik cudu” – recenzja


Jakub Małecki Przemytnik cudu, stron 264,
Wydawnictwo Red Horse, 2008
źródło zdjęcia: <klik>
Horror jest wbrew pozorom trudnym gatunkiem literackim. Z pewnością łatwiejsze zadanie w tej dziedzinie mają przed sobą twórcy filmów grozy – w końcu wystraszenie widza za pomocą obrazu i dźwięku nie jest rzeczą trudną (a to, że czasem uzyskują efekt odwrotny do zamierzonego, czyli zamiast straszyć – śmieszą, to zupełnie inna sprawa). Inaczej jest za to z książkami o tejże tematyce. Są jednak mistrzowie słowa pisanego, którym ta sztuka się udała, jak choćby Stephen King i Graham Masterton. Czy Jakub Małecki, autor wielu opowiadań z gatunku fantasy i horror, ma szansę dołączyć do tego zacnego grona? Po przeczytaniu „Przemytnika cudu” spod jego pióra ośmielę się stwierdzić, że ma. I to całkiem spore.
Pierwszą rzeczą przykuwającą uwagę w „Przemytniku” jest okładka. Czerwona i krwista, mroczna i niepokojąca. Słowem, idealna obwoluta dla horroru. Bo przecież „Przemytnik cudu” to właśnie horror. I to jeden z lepszych, na jakie trafiłam.
Fabuła powieści rozgrywającej się w centrum Poznania skupia się wokół dwojga niewiele mających ze sobą wspólnego ludzi – sfrustrowanego pracownika banku Huberta i zadręczonej przez matkę sprzątaczki Joasi. Wokół nich dzieją się dziwne i tajemnicze wydarzenia: po mieście krąży opasły mężczyzna obcinający ludziom stopy w nocnych autobusach, ulice spływają krwią i porastają ciałem, pomniki opuszczają cokoły, Huberta nawiedzają dziecięce duchy, a on i Joasia natykają się na bezimiennego człowieka spełniającego życzenia. Wszystkie te wydarzenia wydają się być połączone ze sobą oraz z pewną klątwą ze średniowiecznej miejskiej legendy.
Generalnie rzecz biorąc nie oglądam ani nie czytam zbyt często horrorów. Raz mnie śmieszą, raz niektóre sceny wręcz napawają obrzydzeniem. Małecki sprawił jednak, że – mimo iż czytałam „Przemytnika” w ciągu dnia – kilka razy naprawdę ciarki przebiegły mi po plecach. Powieść budzi ciekawość praktycznie od pierwszych stron i sprawia, że aż chce się czytać dalej. Główną jej siłą napędową są wyraziści i dobrze skonstruowani bohaterowie: Hubert, przepracowany bankowiec bez chęci do życia, Joanna, biedna dziewczyna zajmująca się umierającą matką i zarabiająca na życie sprzątaniem na uczelni i w banku, oraz Bogdan bez imienia – tajemniczy mężczyzna odwiedzający naszą dwójkę i przybierający różne postaci w zależności od tego, z którym z nich akurat się spotka. Występuje tu również wspomniany psychopata z siekierą, który „za grzechy” obcina ludziom stopy w nocnych autobusach, dziecięce duchy nawiedzające Huberta w pracy i szukające u niego pomocy, jak również tajemniczy Misjonarze. Autor maluje przed nami abstrakcyjne i niebanalne obrazy grozy (naprawdę, czy wyobraża ktoś sobie, że nagle na jego oczach ulica zaczyna krwawić i porastać skórą?), połączone z dosadnymi opisami otaczającej bohaterów rzeczywistości. Mamy więc zapchane do granic możliwości autobusy, grubych i spoconych ludzi, dookoła jest ponuro i brzydko. W moim odczuciu wypada to jednak wiarygodnie – widocznie za mało książek jeszcze przeczytałam, ale cóż, wszystko jeszcze przede mną.
„Przemytnik cudu” niepokoi i ciekawi zarazem. Małecki wciąga czytelnika w świat makabrycznych wizji i absurdalnych zdarzeń, oplatając to wszystko religią. Średniowieczna klątwa z miejskiej legendy, ponury obraz Poznania, szybkie i nieprzewidywalne zwroty akcji oraz niebanalne zakończenie – to wszystko składa się na bardzo dobry, polski horror z domieszką groteski, kolejny po „Błędach”. Wciąga od pierwszych stron i jeszcze na długo pozostaje w głowie, nie dając o sobie zapomnieć. Z czystym sumieniem polecam.
PS: Zachęcam do odwiedzenia strony http://www.opuszczone.com. I to w połowie lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz