sobota, 5 listopada 2016

Maria Ernestam „Córki marionetek” – recenzja




Nigdy nie interesowałam się teatrem lalek. Choć w dzieciństwie zdarzyło mi się obejrzeć kilka przedstawień marionetkowych, to jednak te lalki budziły we mnie niezbyt przyjemne wrażenie – drewniane kukiełki na sznurkach, bezwolne i puste, sterowane przez człowieka. Zawsze wydawały mi się też nieco upiorne i mało przyjazne. Na okładce Córek marionetek autorstwa popularnej szwedzkiej pisarki Marii Ernestam widnieje właśnie taka laleczka, łypiąca jednym okiem na czytelnika. Brr.

Maria Ernestam Córki marionetek, tłumaczenie: Magdalena
Anna Kostrzewa, tytuł oryginalny: Marionetternas
döttrar, stron 432, Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
Lato w małym szwedzkim miasteczku, początek lat 80. Jedenastoletnia Mariana dokonuje przerażającego odkrycia – do jednego z drewnianych koni na karuzeli przywiązano jej ojca, którego śmiertelnie postrzelono. Policja nie może (lub nie chce) znaleźć winnego okrutnego morderstwa, a sprawa zostaje nierozwiązana. Trzydzieści lat później Mariana wraz siostrami nadal mieszka w tym samym miejscu. Jako córki wędrownych artystów każda z nich wybrała podobną, artystyczną drogę – Mariana zajmuje się rodzinnym sklepem z zabytkowymi lalkami, Elena tworzy ciasta i torty o ekscentrycznym wyglądzie, zaś Karolina utrzymuje się ze sprzedaży obrazów i dekorowania trumien. Spokojne i przewidywalne życie sióstr oraz reszty mieszkańców malowniczej okolicy przerywa przybycie Amerykanina Amnona Goldsteina, który zamierza odnowić starą piekarnię i wyjaśnić pewną sprawę z przeszłości. Przybysz szybko zdobywa zaufanie małej społeczności, a wraz z jego przyjazdem w miasteczku zaczynają dziać się niepokojące rzeczy.

Na okładce, która oprócz wspomnianej laleczki przedstawia wiele znaczącą dla tej historii karuzelę, widnieje rekomendacja „trzymający w napięciu thriller psychologiczny”. Brzmi bardzo obiecująco, zatem miałam dosyć spore oczekiwania co do tej książki. Muszę jednak przyznać, że odrobinę się zawiodłam.
Początkowo wszystko wydaje się być w porządku – akcja zaczyna się od bardzo mocnego akcentu, jakim jest retrospekcja do dnia zabójstwa ojca trzech głównych bohaterek. To zdecydowanie najmocniejszy punkt powieści. Później tempo fabuły zwalnia, powiedziałabym wręcz, że się rozleniwia. Wydarzenia toczą się niespiesznie, czytelnik śledzi spokojne życie Mariany i reszty mieszkańców ospałego bajkowego miasteczka oraz przybycie Amnona i lawinę zdarzeń, jaką on wywołuje. Sporą część książki zajmuje też mailowa korespondencja, którą Mariana prowadzi z mężem oraz niedawno poznanym mężczyzną (co z biegiem czasu czytania zaczyna prawdę mówiąc nużyć). Owszem, jest kilka mrocznych i nie do końca przyjemnych fragmentów, dawne i mroczne sekrety z zapomnianej przeszłości ujawniają się, a ze spokojnych na co dzień ludzi wychodzą głęboko skrywane demony. Skomplikowane relacje międzyludzkie, refleksje oraz ważne pytania na temat mechanizmów przemocy, życia i śmierci to także coś, czemu autorka poświęca dużo miejsca w powieści. Jest w tej historii również trochę baśniowości (choćby w opowieściach, które snuje obdarzona artystyczną duszą Mariana) a ten efekt dodatkowo potęguje wszechobecność marionetek, które „ożywają” podczas odgrywanych przedstawień.
Nie do końca wiem, co mam sądzić o tej książce. Z jednej strony jest to świetnie napisana powieść ze znakomicie skonstruowanymi psychologicznie bohaterami, kontrastem między baśniowymi marionetkami a mrocznymi zakamarkami ludzkich dusz, poruszająca tak trudne tematy jak wojna czy nietolerancja. Z drugiej strony natomiast otrzymałam nie thriller psychologiczny, a bardziej mroczną baśń. Napięcie było bardzo mało wyczuwalne, a książkę uważam za trochę przegadaną i momentami nudnawą. Zabrakło tu tej iskry, która sprawiłaby, że powieść bardziej by mnie zainteresowała. Mam niedosyt i nadzieję, że moje kolejne spotkanie ze szwedzkim kryminałem będzie bardziej udane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz