środa, 31 października 2018

„Księgarnia z marzeniami” reż. Isabel Coixet – recenzja


Mnóstwo jest filmów czy książek o spełnianiu marzeń. Nic dziwnego, bo temat jest bardzo nośny i lubiany. Zazwyczaj opowiadane historie kończą się szczęśliwie – w końcu kto chce słyszeć o bohaterze, któremu nie do końca się udaje? Jednak życie to nie bajka i nie wszystkim zawsze wychodzi. Tak jak w filmie Księgarnia z marzeniami, który jest adaptacją nagradzanej powieści autorstwa Penelope Fitzgerald. 
kadr z filmu „Księgarnia z marzeniami [The Bookshop]”, reż. Isabel Coixet
Niewielkie, senne miasteczko w Anglii w końcu lat 50. Florence Green jest wdową z szesnastoletnim stażem i ogromną miłośniczką książek. Kocha czytać, rozmawiać o książkach i dzielić się wrażeniami z lektury. Postanawia spełnić jedno ze swoich marzeń i otwiera własną księgarnię, jedyną we wsi położonej na wybrzeżu. Walczy z wilgocią w starym budynku, biurokracją, zimnem i niechęcią mieszkańców. Wkrótce jednak pierwszy książkowy sklep w okolicy zaczyna się podobać. Florence sprowadza dla swoich klientów światową literaturę, m.in. Nabokova i Bradbury’ego. Zdobywa też sympatię miejscowego miłośnika czytelnictwa, samotnego wdowca Edmunda Brundisha. Tymczasem nie wszystkim podoba się książkowe przedsięwzięcie – wpływowa generałowa Gamart staje na głowie, żeby uprzykrzyć życie i interes Florence. 
        Film – mimo iż nakręcony przez hiszpańską reżyserkę – jest na wskroś angielski. Jest tu surowo, sennie, deszczowo i nostalgicznie, a kadry wypełnia szum morza i traw. Wizualnie wygląda to naprawdę dobrze, zdjęcia są urzekające i piękne. Sprawia to, że seans jest przyjemny dla oka.
Sama historia może nie jest specjalnie skomplikowana (swoją drogą, dopiero po projekcji dowiedziałam się, że istnieje książkowy pierwowzór; trudno mi więc porównywać film do książki). Ot, wojenna wdowa zakłada księgarnię w sennym miasteczku, co nie podoba się popularnej w okolicy damie. Florence to urocza, acz nieco naiwna marzycielka, która boleśnie zderza się z rzeczywistością. W prowadzeniu interesu pomagają jej jedynie nieliczni mieszkańcy, jak choćby nastoletnia Christine, która jednak woli matmę od czytania. Kłody pod nogi pani Green rzuca także wspomniana wpływowa i bogata żona generała, wredne babsko, które zrobi wszystko, aby doprowadzić do zamknięcia księgarni. Również i pyszałek Milo North z pozoru jest miły, ale w konsekwencji okazuje się bufonem. Większość ekranowego czasu kradnie Bill Nighy, który jako podstarzały odludek mieszkający w wielkiej posiadłości zaczytuje się w książkach podsyłanych przez Florence, zaś między nim a właścicielką księgarni rodzi się coś na kształt uczucia.
No właśnie, „na kształt” – z pozoru film jest pełen emocji, ale w gruncie rzeczy albo ich nie widać, albo są dopowiadane zza kadru głosem narratorki. To dość irytujące, bo narracja zabiera obrazowi to, co miał powiedzieć. Przyznaję, że chwilami bardzo mi to przeszkadzało. Film jest też mocno oparty na romantycznym wyobrażeniu angielskiej wioski sprzed półwiecza, ale choć nie brak w nim wyrazistych charakterów, to cudownie dobrani aktorzy niewiele mogą, gdy reszta nie gra.
Podsumowując, Księgarnia z marzeniami jest mimo wszystko uroczym filmem. Mówi o spełnianiu marzeń, magii czytania, goryczy życia, skrywanych uczuciach i odwadze. Słowem, przyjemna rzecz do obejrzenia w jesienny, deszczowy wieczór. Można wybrać film zamiast książki – nic nie szkodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz