Surowe wychowanie z reguły tłumi pragnienia i emocje,
które tkwią w każdym człowieku. Kiedy po raz pierwszy w życiu udaje się
wyfrunąć z rodzinnego gniazdka, także i kontrola maleje. Coś, co było przez
lata skrywane głęboko w głowie i ciele, w końcu wyzwala się na wolność. Czasem
jest to oczyszczeniem, czasem kończy się katastrofą. Obie z tych opcji pasują
do historii tytułowej bohaterki najnowszego filmu norweskiego reżysera,
Joachima Triera.
kadr
z filmu „Thelma”, reż. Joachim Trier
|
Thelma to młoda dziewczyna, która wyjeżdża na studia do
Oslo, by rozpocząć samodzielne życie z dala od rodziny. Poddana ciągłej
kontroli bardzo religijnych rodziców (co wieczór spowiada się ojcu przez
telefon praktycznie ze wszystkiego), osamotniona i zamknięta w sobie nie ma
żadnych znajomych. Pewnego dnia w czytelni dostaje nagle dziwnego ataku. Świadkiem
zdarzenia jest Anja, z którą Thelma nawiązuje znajomość. Z czasem poznaje smak
studenckich imprez i wolności, powoli wnika w świat swoich rówieśników. Równocześnie
przeżywa fascynację Anją, co szybko przeistacza się w romans. Wychodzi także na
jaw, że podczas stresu i pobudzenia Thelma doznaje ataków epilepsji, które
wyzwalają jej niezwykłą moc pozwalającą zmieniać rzeczywistość i naginać prawa
fizyki.
Lubię opowieści z dreszczykiem o skrywanych namiętnościach i
pragnieniach, w których nie brak tajemnicy i mroku. I w Thelmie to wszystko w zasadzie znalazłam. Film aż ocieka niepokojem
i napięciem, pełno tu zwierzęcej symboliki (martwe wróble czy wąż oplatający ciało
bohaterki czy jej bliskich) i duchoty religijnych zasad, wpojonych dziewczynie
w dzieciństwie. Ptaki uderzają w szyby, ludzie znikają, topią się i płoną, a
pod lodem skrywa się coś, co w końcu wybucha. Sny przeplatają się z
rzeczywistością, mroczne wizje są pełne grozy i niepokoju, zaś z ekranu bije
zmysłowość. A wszystko to w pięknych i chłodnych skandynawskich sceneriach,
urzekających swą surowością.
Zgadzam się z opiniami, że Thelma jest taką Carrie nakręconą
przez Bergmana. Thelma podobnie jak bohaterka Stephena Kinga tłumi w sobie
niezwykłą moc, o której istnieniu dowiaduje się stopniowo. Ciekawym zabiegiem
Triera jest tutaj przeplatanie jej przeszłości z teraźniejszością. Widz
dowiaduje się o mrocznych wydarzeniach z życia rodziny dziewczyny, które miały
wpływ na jej ukryte zdolności. Mocnym walnięciem jest też scena otwierająca
film, w której ojciec zabiera sześcioletnią Thelmę na polowanie w zimowym lesie,
po czym mierzy do niej z dubeltówki. Wciska w fotel.
Trier prowadzi narrację niespiesznie. I to w zasadzie
jest moim największym zarzutem do Thelmy.
Początek filmu rozwija się bardzo powoli, a intryga nabiera smaczku gdzieś w
połowie. Długie ujęcia nieco mnie zmęczyły, podobnie jak migoczące światło
przy sekwencji badania rezonansowego głównej bohaterki (przypominającej nieco
egzorcyzmy swoją drogą). Doceniam za to pulsującą rytmiczność filmu, która jest
świetna zwłaszcza podczas sceny w operze.
Thelma jest filmem ciekawym, intrygującym i
niepokojącym. Jest stylowo, surowo, nostalgicznie i mrocznie. To kolejna
opowieść o dojrzewaniu i budzących się instynktach, której bohaterka posiada
niszczycielską moc, ale podana w nieco inny sposób. Jeśli lubicie filmy w
podobnym klimacie, to z pewnością nie będziecie zawiedzeni po seansie.
Chyba jeszcze nie słyszałam o tym filmie, ale widzę, że mógłby mi się spodobać. Chętnie go obejrzę.
OdpowiedzUsuńPolecam! Całkiem dobre kino. :)
Usuń