środa, 8 sierpnia 2018

„Thelma” reż. Joachim Trier – recenzja


Surowe wychowanie z reguły tłumi pragnienia i emocje, które tkwią w każdym człowieku. Kiedy po raz pierwszy w życiu udaje się wyfrunąć z rodzinnego gniazdka, także i kontrola maleje. Coś, co było przez lata skrywane głęboko w głowie i ciele, w końcu wyzwala się na wolność. Czasem jest to oczyszczeniem, czasem kończy się katastrofą. Obie z tych opcji pasują do historii tytułowej bohaterki najnowszego filmu norweskiego reżysera, Joachima Triera. 
kadr z filmu „Thelma”, reż. Joachim Trier
Thelma to młoda dziewczyna, która wyjeżdża na studia do Oslo, by rozpocząć samodzielne życie z dala od rodziny. Poddana ciągłej kontroli bardzo religijnych rodziców (co wieczór spowiada się ojcu przez telefon praktycznie ze wszystkiego), osamotniona i zamknięta w sobie nie ma żadnych znajomych. Pewnego dnia w czytelni dostaje nagle dziwnego ataku. Świadkiem zdarzenia jest Anja, z którą Thelma nawiązuje znajomość. Z czasem poznaje smak studenckich imprez i wolności, powoli wnika w świat swoich rówieśników. Równocześnie przeżywa fascynację Anją, co szybko przeistacza się w romans. Wychodzi także na jaw, że podczas stresu i pobudzenia Thelma doznaje ataków epilepsji, które wyzwalają jej niezwykłą moc pozwalającą zmieniać rzeczywistość i naginać prawa fizyki.
Lubię opowieści z dreszczykiem o skrywanych namiętnościach i pragnieniach, w których nie brak tajemnicy i mroku. I w Thelmie to wszystko w zasadzie znalazłam. Film aż ocieka niepokojem i napięciem, pełno tu zwierzęcej symboliki (martwe wróble czy wąż oplatający ciało bohaterki czy jej bliskich) i duchoty religijnych zasad, wpojonych dziewczynie w dzieciństwie. Ptaki uderzają w szyby, ludzie znikają, topią się i płoną, a pod lodem skrywa się coś, co w końcu wybucha. Sny przeplatają się z rzeczywistością, mroczne wizje są pełne grozy i niepokoju, zaś z ekranu bije zmysłowość. A wszystko to w pięknych i chłodnych skandynawskich sceneriach, urzekających swą surowością.
Zgadzam się z opiniami, że Thelma jest taką Carrie nakręconą przez Bergmana. Thelma podobnie jak bohaterka Stephena Kinga tłumi w sobie niezwykłą moc, o której istnieniu dowiaduje się stopniowo. Ciekawym zabiegiem Triera jest tutaj przeplatanie jej przeszłości z teraźniejszością. Widz dowiaduje się o mrocznych wydarzeniach z życia rodziny dziewczyny, które miały wpływ na jej ukryte zdolności. Mocnym walnięciem jest też scena otwierająca film, w której ojciec zabiera sześcioletnią Thelmę na polowanie w zimowym lesie, po czym mierzy do niej z dubeltówki. Wciska w fotel.
Trier prowadzi narrację niespiesznie. I to w zasadzie jest moim największym zarzutem do Thelmy. Początek filmu rozwija się bardzo powoli, a intryga nabiera smaczku gdzieś w połowie. Długie ujęcia nieco mnie zmęczyły, podobnie jak migoczące światło przy sekwencji badania rezonansowego głównej bohaterki (przypominającej nieco egzorcyzmy swoją drogą). Doceniam za to pulsującą rytmiczność filmu, która jest świetna zwłaszcza podczas sceny w operze.
Thelma jest filmem ciekawym, intrygującym i niepokojącym. Jest stylowo, surowo, nostalgicznie i mrocznie. To kolejna opowieść o dojrzewaniu i budzących się instynktach, której bohaterka posiada niszczycielską moc, ale podana w nieco inny sposób. Jeśli lubicie filmy w podobnym klimacie, to z pewnością nie będziecie zawiedzeni po seansie.

2 komentarze:

  1. Chyba jeszcze nie słyszałam o tym filmie, ale widzę, że mógłby mi się spodobać. Chętnie go obejrzę.

    OdpowiedzUsuń