sobota, 8 września 2018

Jakub Małecki „Dygot” – recenzja



Czasem pewne zdarzenie wywiera wpływ na nasze całe życie. Ściga nas, dręczy, prześladuje. Jak koszmar, jak spełnienie najgorszych snów. Sprawia, że człowieka przejmuje wieczny dygot – ciarki, drżenie, wewnętrzne trzęsienie. Jedno zdarzenie, jeden wybór, piętno na całe życie, powracająca karma. I ciągłe wyrzuty sumienia, które potrafią zniszczyć życie. Tak jak w powieści Dygot autorstwa Jakuba Małeckiego. 
Jakub Małecki Dygot, stron 320,
Wydawnictwo Sine Qua Non, 2015
W książce poznajemy losy dwóch rodzin, Łabendowiczów i Geldów. Janek Łabendowicz odmawia pomocy pewnej Niemce, która przeklina jego dziecko. Wkrótce rodzi mu się chłopiec o białej skórze i czerwonych oczach. Jest dziwny, nietypowy, poniżany przez wiejską społeczność. W międzyczasie Bronka Geldę przeklina Cyganka. Gdy jego córeczka ma kilka lat, zostaje dotkliwie poparzona w wyniku wybuchu granatu. Na obie rodziny mają wpływ zarówno przepowiednie, jak i liczne zawirowania, własne lęki, obsesje i namiętności. Ich losy spaja związek dwojga odmieńców, introwertycznego albinosa i zakompleksionej dziewczyny z bliznami. W groteskowej i dusznej atmosferze polskiej, zabobonnej wsi, małych miasteczek, powojennej zawieruchy, szarej gierkowskiej rzeczywistości, ponurego stanu wojennego i współczesności obserwujemy historię kolejnych pokoleń dwóch złączonych dziwacznie rodzin aż do Sebastiana, syna Wiktora Łabendowicza i Emilki Geldy.
Nie wiem. Sama nie wiem, co napisać. Zacznę może od tego, że Dygot to hipnotyzująca, wciągająca, niezwykła, przerażająca, ciekawa, dziwaczna i intrygująca powieść. Pełno tu tajemnic, dziwacznych przewrotności losu, przepowiedni, przemocy, strachu, ludzkich obsesji, namiętności, szaleństwa, ucieczki od świata, zabobonów, niezrozumiałych anomalii. Jest Wiktor, albinos, wokół którego i od którego zaczyna się wszystko. Ofiara klątwy Frau Eberl, odmieniec, szatan, wcielenie diabła, introwertyk, dziwak, szaleniec, choroba. Historia przemyka obok losów jego bliskich, a czytelnik wraz z nią, poznając ich słabości, wady i zalety. Nikt tutaj nie jest bohaterem, a raczej antybohaterem – to ludzie, którzy mogą żyć obok nas, znamy ich marzenia, problemy, bolączki, zmartwienia i troski, bo stykamy się z takimi samymi – ze zdradą, brakiem pracy, alkoholizmem, długami, zazdrością, przemocą domową, odmiennością, oszustwami, kłamstwami, samotnością. Tak jak oni, dygoczemy przed tym, co przyniesie najbliższa przyszłość w formie jutra, niepewni tego, co się stanie, niby żyjący, ale chowający się przed światem. Literacko najbardziej chyba ucierpiał najmłodszy przedstawiciel rodu Łabendowiczów, czyli Sebastian – jest go w tekście za mało, zdecydowanie za mało, finał jest nieco blady i bez polotu w porównaniu do reszty utworu.
Mnóstwo tu słów, emocji ukrytych w prostych zdaniach i opisach. Przelatujemy przez losy aż trzech pokoleń, obserwując zmiany dookoła nich. Jest na swój sposób impresjonistycznie i onirycznie – chwytane piórem Małeckiego ułamki chwil życia bohaterów brzmią jak niepokojący sen, z którego ani oni sami, ani czytelnik nie jest w stanie się obudzić. Spowija ich groza codzienności, marazm, dręczą wytwory wyobraźni, dziwne stwory, wciąż powracające wspomnienia i gryzące wyrzuty sumienia.
Szacun, szacun panie autorze. Małeckiemu udało się napisać świetną książkę z pogranicza realizmu magicznego i powieści obyczajowej, prowadzącą przez ponad siedemdziesiąt lat historii. Powieść o strachu, przemijaniu i życiu. Antybaśń o nietolerancji i szukaniu swojego miejsca na ziemi. Przyczepiłabym się jedynie do dwóch rzeczy – fragmentarycznej fabuły oraz długości książki – za krótko, stanowczo za krótko, czytałabym dłużej i więcej; miałam wrażenie, że ktoś zbytnio skondensował tę opowieść, bo zasługuje ona na większy rozmach. Niemniej polecam, bo po Dygot zdecydowanie warto sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz