Czasem pewne zdarzenie wywiera wpływ na nasze całe życie.
Ściga nas, dręczy, prześladuje. Jak koszmar, jak spełnienie najgorszych snów. Sprawia,
że człowieka przejmuje wieczny dygot – ciarki, drżenie, wewnętrzne trzęsienie. Jedno
zdarzenie, jeden wybór, piętno na całe życie, powracająca karma. I ciągłe
wyrzuty sumienia, które potrafią zniszczyć życie. Tak jak w powieści Dygot autorstwa Jakuba Małeckiego.
Jakub Małecki Dygot, stron 320, Wydawnictwo Sine Qua Non, 2015 |
W książce poznajemy losy dwóch rodzin, Łabendowiczów i
Geldów. Janek Łabendowicz odmawia pomocy pewnej Niemce, która przeklina jego
dziecko. Wkrótce rodzi mu się chłopiec o białej skórze i czerwonych oczach.
Jest dziwny, nietypowy, poniżany przez wiejską społeczność. W międzyczasie
Bronka Geldę przeklina Cyganka. Gdy jego córeczka ma kilka lat, zostaje
dotkliwie poparzona w wyniku wybuchu granatu. Na obie rodziny mają wpływ
zarówno przepowiednie, jak i liczne zawirowania, własne lęki, obsesje i namiętności. Ich
losy spaja związek dwojga odmieńców, introwertycznego albinosa i zakompleksionej
dziewczyny z bliznami. W groteskowej i dusznej atmosferze polskiej, zabobonnej wsi, małych
miasteczek, powojennej zawieruchy, szarej gierkowskiej rzeczywistości, ponurego
stanu wojennego i współczesności obserwujemy historię kolejnych pokoleń dwóch
złączonych dziwacznie rodzin aż do Sebastiana, syna Wiktora Łabendowicza i
Emilki Geldy.
Nie wiem. Sama nie wiem, co napisać. Zacznę może od tego,
że Dygot to hipnotyzująca,
wciągająca, niezwykła, przerażająca, ciekawa, dziwaczna i intrygująca powieść. Pełno
tu tajemnic, dziwacznych przewrotności losu, przepowiedni, przemocy, strachu,
ludzkich obsesji, namiętności, szaleństwa, ucieczki od świata, zabobonów, niezrozumiałych
anomalii. Jest Wiktor, albinos, wokół którego i od którego zaczyna się
wszystko. Ofiara klątwy Frau Eberl, odmieniec, szatan, wcielenie diabła,
introwertyk, dziwak, szaleniec, choroba. Historia przemyka obok losów jego
bliskich, a czytelnik wraz z nią, poznając ich słabości, wady i zalety. Nikt tutaj
nie jest bohaterem, a raczej antybohaterem – to ludzie, którzy mogą żyć obok
nas, znamy ich marzenia, problemy, bolączki, zmartwienia i troski, bo stykamy
się z takimi samymi – ze zdradą, brakiem pracy, alkoholizmem, długami,
zazdrością, przemocą domową, odmiennością, oszustwami, kłamstwami, samotnością.
Tak jak oni, dygoczemy przed tym, co przyniesie najbliższa przyszłość w formie
jutra, niepewni tego, co się stanie, niby żyjący, ale chowający się przed światem.
Literacko najbardziej chyba ucierpiał najmłodszy przedstawiciel rodu
Łabendowiczów, czyli Sebastian – jest go w tekście za mało, zdecydowanie za
mało, finał jest nieco blady i bez polotu w porównaniu do reszty utworu.
Mnóstwo tu słów, emocji ukrytych w prostych zdaniach i
opisach. Przelatujemy przez losy aż trzech pokoleń, obserwując zmiany dookoła
nich. Jest na swój sposób impresjonistycznie i onirycznie – chwytane piórem
Małeckiego ułamki chwil życia bohaterów brzmią jak niepokojący sen, z którego
ani oni sami, ani czytelnik nie jest w stanie się obudzić. Spowija ich groza
codzienności, marazm, dręczą wytwory wyobraźni, dziwne stwory, wciąż
powracające wspomnienia i gryzące wyrzuty sumienia.
Szacun, szacun panie autorze. Małeckiemu udało się
napisać świetną książkę z pogranicza realizmu magicznego i powieści
obyczajowej, prowadzącą przez ponad siedemdziesiąt lat historii. Powieść o
strachu, przemijaniu i życiu. Antybaśń o nietolerancji i szukaniu swojego
miejsca na ziemi. Przyczepiłabym się jedynie do dwóch rzeczy – fragmentarycznej
fabuły oraz długości książki – za krótko, stanowczo za krótko, czytałabym dłużej i
więcej; miałam wrażenie, że ktoś zbytnio skondensował tę opowieść, bo zasługuje ona na większy rozmach. Niemniej polecam, bo po Dygot
zdecydowanie warto sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz