poniedziałek, 24 października 2016

Alkoholowy tag książkowy



Stało się. Pierwszy raz w mojej blogerskiej karierze (czym?) zostałam wyzwana. I to przez swojego ziomka, Kaca. I pomimo tego, że wyzwania i tagi w blogosferze są czymś, za czym nie do końca przepadam, tak dla Alkoholowego tagu książkowego zrobię wyjątek. A co. W sumie to powody są dwa – nawet lubię kolegę, który ten tag wymyślił, to raz, a dwa – no bo czemu nie.

Lubię czytać (no wow, odkrycie stulecia), jak również czasem lubię wypić alkohol. Natomiast łączenia tych czynności – nie bardzo, bo po prostu średnio mi się czyta pod wpływem procentów. Lampka wina lub butelka piwa bardziej pasuje mi przy oglądaniu filmów w domowym zaciszu. Tak czy siak nie da się ukryć, że alkoholu w literaturze nie brakuje. Piją/pili zarówno pisarze, jak i  książkowi bohaterowie. Zresztą Kac wspomniał nawet o Literackim almanachu alkoholowym, czyli prawdziwym kompendium wiedzy na temat „procentowych” upodobań pisarzy oraz wykreowanych przez nich bohaterów literackich.
Żeby już nie przedłużać, oto moje odpowiedzi na Alkoholowy tag książkowy Kaca. Na zdrowie!

 
CYDR LUBELSKI – pozycja, którą kupiłam tanio, a okazała się całkiem niezła
W mojej skromnej biblioteczce sporo jest książek, na które nie wydałam zbytniej ilości gotówki (darmowe egzemplarze też się liczą). Ponieważ duża część z nich okazała się bardzo przyjemnymi lekturami, to przyznam, że trochę się wahałam przy tej kategorii. W końcu padło na Sorry Zorana Drvenkara – kosztowała całe 10 zł w Matrasie, tak więc ciut więcej niż Cydr Lubelski, ale nie przepłaciłam w żadnym z tych przypadków. Sorry to kapitalny i oryginalny thriller, który wciąga jak czarna dziura, zaskakuje brutalnością i przeraża. Z kolei Cydr Lubelski to lekki napój alkoholowy wytwarzany z jabłek, który nie kosztuje majątku, a smakuje wyśmienicie.

STERN – pozycja, którą kupiłam tanio, a była tragiczna
Jak to zwykle bywa, „tanie” nie zawsze musi oznaczać „dobre”, więc i w tych książkowych taniościach znalazło się kilka słabych pozycji. Jedną z nich z pewnością były Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży autorstwa Philipa Pullmana, o których pisałam tutaj. Ponieważ w dzieciństwie czytałam do poduszki baśnie znanych braci i nie zrobiły one na mnie większego wrażenia (a pełno tam morderstw, czarownic, ucinanych kończyn czy lejącej się krwi – idealne na dobranoc dla kilkuletniego dzieciaka), więc po dopisku „bez cenzury” oczekiwałam naprawdę sporo. A tymczasem w trakcie lektury wynudziłam się cholernie. Książka Pullmana rozczarowała zatem tak jak Stern – tanie piwo, które okazało się bublem. Fuj, nie polecam.


PIWA REGIONALNE – książka świetna, niszowa, którą nie każdy doceni
Zastanawiałam się, co właściwie znaczy określenie „niszowe”. O co konkretnie chodzi – popularność danego autora, oryginalny i niespotykany pomysł na fabułę, czy może jakieś inne cechy jego twórczości? Wiadomo również, że jeśli jedna książka podoba się wielu osobom, to zawsze znajdzie się ktoś, któremu nie przypadnie ona do gustu – w końcu są różne upodobania czytelnicze. Bo jeżeli wziąć pod uwagę te kategorie osobno, to mam w sumie trzy typy – Wagę jeszcze mało znanego Bartłomieja Basiury (którego miałam przyjemność poznać osobiście), Grimm City. Wilk! Ćwieka (kryminał noir, w którym baśń rządzi się własnymi prawami) czy choćby twórczość Jakuba Małeckiego (facet ma pomysły tak nietypowe, że aż rewelacyjne; polecam zwłaszcza Przemytnika cudu oraz Dżozefa). Wydaje mi się, że podobnie rzecz ma się z regionalnymi piwami, które bywają specyficznie i nie każdemu posmakują.

SOPLICA – książka, po której miałam kaca
Książkowy kac jest wtedy, gdy po skończonej lekturze odkładasz książkę, siedzisz na łóżku i zastanawiasz się, co się stało, gdzie jesteś, co właśnie przeczytałeś i co się w ogóle dzieje. Uczucie takiego kaca książkowego (i nie tylko) jest mi dosyć znane, bo zdarza mi się trafić na książki, które tak na mnie działają, ale chyba tak najmocniej trafiła mnie trylogia nieżyjącego już Stiega Larssona, czyli Millennium (na blogu tu, tu i tu). Trzy opasłe tomiska dosłownie pochłonęłam w tydzień, zarwałam kilka nocy i musiałam te lektury „odchorować”. Podobnie jak Soplicę Malinową.


TEQUILA SUNRISE – przyjemna, choć nieco egzotyczna książka
Egzotyka kojarzy się czymś odmiennym i nieznanym, a mimo to kuszącym. Kusi w niej głównie to, że jest zupełnie inna od otaczającej nas na co dzień rzeczywistości. W tej kategorii wybrałam książkę związaną z Japonią, ponieważ kultura tego kraju od zawsze mnie fascynowała. Takeshi. Cień Śmierci autorstwa Mai Lidii Kossakowskiej to nie jest jednak przyjemna lektura – to taki Kill Bill w polskim wydaniu. A czemu Tequila Sunrise? Japonię zwie się również Krajem Wschodzącego Słońca, a ten drink swoją barwą nieco kojarzy się ze słońcem (zachodzącym co prawda, ale nadal słońcem – a w końcu w większości egzotycznych państw na brak słońca nikt nie narzeka).

SHOTY – książka, którą czyta się szybko
Shoty pija się szybko – no to siup i lecimy dalej. Podobnie bywa z niektórymi książkami, które dosłownie połyka się w ekspresowym tempie. Moja rodzina uważa, że pod względem tempa czytania bywam nienormalna: mój rekord jak na razie to Harry Potter i Komnata Tajemnic przeczytane w ciągu dwóch godzin. W tej kategorii wspomnę jednak o czymś innym – licząca sobie 47 tomów norweska Saga o Ludziach Lodu jest pozycją może niezbyt ambitną pod względem fabuły i jej realizacji, ale czyta się ją całkiem nieźle i… szybko. Jak się dobrze wkręci, to można skończyć całość w pół roku – sprawdziłam na sobie.


DOBRA DOMÓWKA – książka, o której lubię rozmawiać
Domówki mają to do siebie, że jest jedzenie, towarzystwo, alkohol i rozmowy – a wszystko dobre. Czas leci szybko, browary się chłodzą, zamówiona pizza czeka na stole, a konwersacje sięgają najwyższych lotów. Z natury nie jestem zbyt gadatliwa (przechodzi mi zazwyczaj po drugim piwie), ale są tematy, na które mogę gadać w nieskończoność. Jednym z nich są z pewnością ulubione książki. Seria o Harrym Potterze bezsprzecznie wygrywa w tej kategorii – zapytajcie mnie w nocy o północy (na kacu też) o cokolwiek związanego z cyklem o słynnym czarodzieju, a z miłą chęcią odpowiem.


IMPREZA W KLUBIE – książka, której nie skończyłam czytać
Było o domówkach, to kluby też muszą być. Clubbing raczej średnio się opłaca w porównaniu ze zwykłą posiadówką u znajomych – niby zapowiada się nieźle, a tu jednak drogie trunki, zazwyczaj niezbyt tanie bilety wstępu, a przy okazji głośne techno wwierca się w mózg. Towarzystwo też może okazać się niemrawe, a imprezę można skończyć z podbitym okiem – skorych do bijatyk w klubach nie brakuje. W tej kategorii chyba najbardziej pasuje mi Co nas nie zabije Davida Lagercranzta – szumnie zapowiadana kontynuacja bestsellerowej trylogii Millennium, o której już tu wspomniałam. Chyba z pięć razy zabierałam się za tę lekturę i za cholerę nie mogę dokończyć (końcówki imprez w klubach też są bardzo słabe).


BARMAŃSKA – bestseller, który mi się nie podobał
No, trochę tego było. Nie wszystko co zwie się bestsellerem musi być dobre. Na przykład nie przypasował mi kompletnie Hobbit – wiem, że to aż głupio wspominać, bo trochę „siedzę” w literaturze fantasy, ale co ja poradzę na to, że styl Tolkiena wcale do mnie przemawia? No męczyłam się strasznie. Podobnie miałam z Barmańską – większość znajomych chwali, a ja niespecjalnie przepadam.


WHISKY – książkowy klasyk, którym powinno się delektować
Whisky to taki trunek, którego nie pije się szybko. Dobrą whisky się popija, wydobywając z niej smak i aromat. Podobnie jest z niektórymi książkami, których nie czyta się tak po prostu, tylko smakuje, przetrawia, przemyśla i wyłapuje ukryte przesłanie. Tak właśnie jest na przykład z Cieniem wiatru, cudowną i magiczną książką Carla Ruiza Zafona, albo z Mężczyznami bez kobiet Murakamiego, w których można się dosłownie zakochać i zanurzyć.


GORĄCA CZEKOLADA PO IRLANDZKU – książka idealna na chłodne wieczory
Nic tak nie rozgrzewa w jesienny lub zimowy wieczór jak właśnie gorąca czekolada – także z dodatkiem whisky. Nie dość, że słodkie i pyszne, to jeszcze z gorzkawą nutą. Grzane wino czy piwo też nie jest najgorsze na porę jesienno-zimową, aczkolwiek osobiście wolę osładzać sobie życie. Lektura książek z serii Felix, Net i Nika autorstwa Rafała Kosika także dobrze się do tego nadaje – przyjemne opowieści o warszawskich gimnazjalistach i ich dorastaniu, osadzone w świecie science-fiction i okraszone kapitalnym humorem.


PICIE NA KARAOKE – książka idealna na lato
Czytanie jest dobre o każdej porze roku, dnia i nocy, aczkolwiek latem celuje się raczej w książki lekkie, spełniające się w roli rozrywki i niewymagające zbytniego „myślenia”. Dobrze sprawdzi się tutaj cykl Plotkara Cecily von Ziegesar o grupie rozpieszczonych i bogatych nastolatków z Nowego Jorku, przeżywających swoje miłości, rozterki i dramaty. Seria napisana lekko i przyjemnie sprawdzi się jako niezobowiązujące czytadełko na lato. A „picie na karaoke” podałam dlatego, ponieważ na imprezach karaoke spędziłam prawie połowę tegorocznych wakacji.


KOLOROWE DRINKI – książka, którą mam, słyszałam, że jest świetna, ale jeszcze jej nie przeczytałam
Pełno u mnie takich książek – wystarczy wspomnieć Zieloną milę Stephena Kinga czy Kronikę ptaka nakręcacza Murakamiego. Wciąż czekają na swoją kolej na liście „do przeczytania”. To trochę jak z wieloma kolorowymi drinkami, których jeszcze nie miałam okazji spróbować.


MOJITO – książka dobra dla kobiet
Jak jestem baba, tak babskich książek nie czytam. Owszem, czasem mogę przeczytać coś z literatury pięknej albo obyczajowej, ale niespecjalnie lubię, ponieważ zwyczajnie się nudzę przy takich lekturach. Zdecydowanie bardziej wolę fantasy i horrory, w których coś się dzieje. Niemniej zaczytanym paniom polecam Imprezowe dziewczyny autorstwa Roz Bailey, lekką książkę w stylu Seksu w wielkim mieście – może mało ambitną, ale za to typowo kobiecą i o kobietach. Kojarzy mi się trochę z Mojito – drinkiem, który lubi praktycznie cała pełnoletnia kobieca część mojej rodziny.


HARNAŚ – najgorsza książka mojego życia
O Matko Bosko, ile tego było. Sporo razy zdarzyło mi się trafić na książkowego bubla. W tej kategorii zdecydowanie wygrywają Achaja Andrzeja Ziemiańskiego i Uprowadzone Moniki Siudy. Dwie okropności – jedna pod względem ogólnych bzdur w fabule i pomysłach, druga fatalna od strony językowej. Obie bolały mnie bardzo. Tak samo jak Harnaś, jedno z najgorszych piw, jakie piłam w życiu. Fuj, nie polecam tego Allegrowicza.


SOMERSBY – najlepsza książka, jaką czytałam
Cóż, Somersby to chyba jedyne piwo, które mogłabym pić do końca świata, zwłaszcza to o smaku kwiatu bzu i limonki – no po prostu cud, miód i malina. Jeśli chodzi o książkę, której czytanie nigdy by mnie nie znudziło, to bez wahania stawiam na serię Chłopcy Ćwieka. Bezapelacyjnie najlepsze książki, jakie czytałam. Jest w nich wszystko, czego oczekuję od fantastyki – pomysł taki, że do tej pory się zastanawiam, jak można wymyślić coś takiego, bohaterowie tak wykreowani, że aż chce się wyjść z nimi na piwo, trochę baśniowości połączonej z brutalną realnością plus poważne pytania i równie poważne odpowiedzi. Pan Ćwiek to zdecydowanie mój ulubiony polski pisarz, którego polecam każdemu fanowi literatury fantasy.

Uf, dobrnęłam do końca  i Wy chyba też, jeśli czytacie już ten fragment i nie uciekliście wcześniej. Nie powiem, łatwo z tym wyzwaniem nie było – choć więcej trudności sprawiło mi dopasowanie alkoholi niż książek do poszczególnych kategorii – ale ostatecznie jestem zadowolona z efektu. Mam nadzieję, że koledze Kacowi spodoba się również. Nominować nikogo nie będę, ponieważ szczerze mówiąc nie bardzo mi się chce, ale jeśli ktoś zechce z własnej woli wziąć udział w tym tagu, to nie widzę przeszkód.

No, to chyba tyle. Do następnego przeczytania!

5 komentarzy:

  1. Skłaniam się w pół zdejmując czapkę z głowy - takie odpowiedzi akceptuję zawsze! Pięknie Ci to wyszło. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No takiego tagu jeszcze nie widziałam. He he dobre. Świetne odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Także nie przepadam za tagami, ale ten jest całkiem ciekawy ;) Moja rodzina też uważa, że czytam w rekordowym tempie, choć już zwolniłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zobaczyłam tytuł tego tagu to mnie rozwaliło... hahaha. Oryginalny jest, nie powiem, że nie. :D Och, ten "Cień wiatru" - wspaniała książka, w zasadzie jak cały cykl Cmentarza Zapomnianych Książek, a Zafon to mój mistrz słowa. :)
    Pozdrawiam,
    Ania.

    http://chaosmysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń